piątek, 19 lutego 2016

11: "Moje serce obawia się cierpień, i tego co będzie dalej"



~Zrozumiałam.
Że jestem kimś kto powinien decydować.
Co robić z tym, czego się nauczałam.
I wybieram nie bycie samą.





Violetta pod wpływem pretekstu zagrała swoją rolę i ze sztucznym uśmiechem odeszła w stronę domu. Wysoka i szczupła brunetka stąpo wyczekuję odpowiedzi. Rozumiem, że przeżywa zaginięcie siostry tak samo jak ja. 
- Może usiądziemy?.
- Nie zamierzam z tobą siadać - burczy cicho.
Olivie nigdy nie akceptowała decyzji rodziny. Uważała, że tylko i wyłącznie jej rozmowy mają jakikolwiek sens i rozpadała związki, przywiązując i porzucając zakochanych już ludzi. 
- Ok, to cześć - mijam dziewczynę bez słowa i stawiam coraz szybsze kroki na chodniku. 
Samochody pędzą z prędkością maksymalną i wracają do początkowego miejsca wyjazdu.
- Zawsze byłeś tchórzem, więc nie dziwi mnie twoje zachowanie - syczy, zaciskając zęby.
Odwracam się z oczami przepełnionymi gniewem, kiedy jej wyraz twarzy przypomina jadowitą żmiję kąsająca każdego z osobna.
- Kim ty jesteś by mnie osądzać? No właśnie. Zwykłą puszczalską suką - moje krzyki mocno ją szokują. 
Być może jestem skończonym kretynem, i teraz wszystkie tęczówki zostały zwrócone na mnie szepcząc coś do ucha innym. Nikt nie ma prawa opowiadać bzdur, nie znając żadnej z moich historii i nie wiedząc, w jakim środowisku się wychowywałem. Ona miała obydwojga rodziców, kochającego mamę i tatę, ja nie miałem nikogo prócz siebie, mogłem liczyć wyłącznie na siebie i mimo tak wielu ran udzielać pomocy. 
- Brak słów? To teraz wysłuchaj mnie. Nie życzę sobie, żebyś się zbliżała do mnie nawet na milimetr. A jeśli chcesz porozmawiać zapisz się do dobrego psychiatry, o ile ci pomoże, bo w twoim przypadku umysł już nie pracuję - mówię spokojnym, opanowanym głosem.
Wymachuję rękami, trącając towarzyszy przechodzących obok. Wybucham śmiechem i nie zwracając uwagi na popieprzoną wariatkę, ruszam przed siebie. 

Leon Verdas zawsze był pośmiewiskiem. Chował się w najodrębniejszych zakątkach szkoły, by w spokoju uwolnić łzy i pozwolić emocjom wydostać się na zewnątrz. Czytałem mnóstwo książek o tym, jak radzić sobie w życiu. Czytałem tysiące biblii o nieszczęśliwych zakończeniach, gdzie przewodnim tematem były narkotyki. Nie potrzebowałem tego aby zniszczyć sobie dzieciństwo, wystarczyła obojętna matka i zapracowany ojczulek, użalający się nad swym biednym losem, godzinami wsłuchiwałem się w jego opowieści o zdradzającej żonie, popijając razem z nim kieliszki wina. Skąd mogłem wiedzieć, że zaszkodzi to mojemu zdrowiu? Miałem tylko siedem lat. 









*
Durny wypad do kina był zupełnie lepszym rozwiązaniem, niż opicie swoich niedoszłych smutków. Ludmiła i Federico od początku seansu prawią sobie czułe słówka i trzydzieści razy wyznają miłość, obdarowując siebie gorącymi pocałunkami. Księżyc świeci swoim ognistym blaskiem, a cichy śpiew ptaków uzupełnia harmonię spokoju i monotonnej ciszy. Opieram się o zardzewiałą barierę i spoglądam na widoki z góry, gromadka dzieci wesoło bawi się w towarzystwie swoich rodzicieli, zakochane pary przechadzają się ulicami alei i śmieją się tak głośno, że dach wieżowca odbija wysokie echo do nieba.
- Gdzie tak znikłeś? - szczupła sylwetka mężczyzny pojawia się obok mnie.
Po chwili spoglądam na twarz, która dotąd zawsze napełniona jest energią i szczęściem.
- Nie chciałem wam przeszkadzać - mruczę.
- Boże, Leon, ogarnij się bo zaczynam się niepokoić.
- Nie rozumiem - przecież nigdy nie zrozumiesz jego toku myślenia. 
- Zachowujesz się tak jak wtedy, kiedy poznałeś Lily, wydajesz się ciągle zamyślony i masz głowę w chmurach, ona wróci, stary, zobaczysz - zapewnia.
Nasza przyjaźń może wydawać się zupełnie równa, ale w ciągu lat obydwoje się ogromnie zmieniliśmy. Obydwoje zdążyliśmy znaleźć swoje połówki, powiedzieliśmy sakramentalne "tak", wiedząc że czeka nas coś pięknego, niestety, w moim przypadku sytuacja zdążyła się skomplikować.
- Nie myślę o niej, pozatym, "ona" może już być na drugim świecie - szepczę z żalem.
Nie straciłem nadziei na jej powrót, ale z czasem te uczucia zaczynają znikać, tak długa rozłąka rozplątała prawdziwe piekło, ukradła mi coś, o co walczyłem bardzo długo.
- A więc o czym?
- Pocałowałem Violettę - wypalam.
Zrobiłem to wyłącznie pod wpływem bezsilności, tyle miesięcy poszukiwań, detektywów. 
- Co zrobiłeś? - krzyczy, wręcz piszcząc.
Federico to ostatnia osoba z którą mógłbym porozmawiać, zna doskonale szatynkę wie o niej wyłącznie wszystko.
- Złożyłem przysięgę, ale to tak jakby jej nie było, przecież nie mam pewności czy kiedykolwiek ją zobaczę, prawda? - pytam, rzucając kamyk w taflę wody. - Moje serce obawia się cierpień, i tego co będzie dalej.






Od autorki;
Jak wam się podoba wygląd bloga
i szablon? Cześć :D
Przepraszam za długość.
Przepraszam, że wyszła taka klapa.
Powinniście domyślać się kim jest Olivie.
Nie odgrywa jakieś ważnej części.
W pewnym sensie jest rodziną Verdasa.
Leon zaczyna odczuwać potrzebę czegoś nowego xD
Możecie mieć pewność, że
kolejny rozdział odkryję tysiące tajemnic.
Dwunastka będzie inna, może 
poprawię to gówno i wynagrodzę 
wam to w następnym rozdziale ^-^
Dziękuję za komentarze :") ♥
BEZ KOREKTY.

Do następnej notki, moi mili czytelnicy ;*

Wikson 



niedziela, 14 lutego 2016

10: Kolega po fachu




~Z każdym krokiem, kradniesz mi serce.
Uśmiechnij się i powiedz,
Kogo kochasz najbardziej.







Życie w ciągłym strachu, nauczyło mnie przedsmaku kolejnych rozczarowań i porażek. Ludzie tak często śmiali się z ludzkiej krzywdy, przechodzili obojętnie obok żebraków i zchorowanych staruszków, rzucając przelotne spojrzenia typu "zobacz, jak on wygląda, nie zbliżaj się, jeszcze się czymś zarazisz".
Uśmiechali się do siebie niemrawym spojrzeniem, które wydostawało się z przyciemnionych powiek, codziennie urządzali potajemne schadzki, rządząc kupą forsy i majątku swoich starych, wzbogaconych płatnymi dofinansami. Niektórzy swoją zarozumiałością byli pewni, że robią dobrze i mimo ciągłego czepiania się o błahostki, nikt nie przeciwstawi się bogatszym uczniom. 
Moja przygoda od początku była jednym, wielkim kłamstwem, zbudowanym od podstaw na samotnym radzeniu sobie w trudnym niedbale świecie. Matka nigdy nie poświęcała mi uwagi, ciągle wyjeżdżała na delegację, sprowadzała kochanków do domu i godzinami potrafiła przesiadywać z nimi w gabinecie, pijąc kawę i zdobywając większą forsę. Ojciec charował  dwadzieścia-cztery godzinę na dobę, utrzymując mnie i siebie, ponieważ jego "puszczalska" żona całą swoją zdobycz oddawała w ręce kasjerek, lub kupowała najdroższe ubrania nowych kolekcji. Parszywym zachęcaniem zdradzała klijentów, wykorzystywała na różne sposoby, aby później udawać wiecznie zadowoloną i szczęśliwą z życia. Wszyscy oceniali mnie jedynie po sytuacji rodzinnej, choć każda rzecz, która działa się w domu pozostawała tylko między nami. Informacje rozchodziły się po całym mieście, ludzie patrzyli na mnie z pogardą w oczach i prosto w twarz rzucali chamskie odzywki, na które ja nie miałem wpływu. 
Violetta była nowym, lepszym początkiem, kolor jej oczu był tak zatrącony, że uczucia mieszały mi się z błotem. Trudziłem się, czy aby na pewno postąpiłem prawidłowo i pocałowałem ją, okazując to, czego dotąd nie doświadczyła. Lily z czasem była coraz dalej mnie, oddalała się z każdym dniem, a poszukiwania jej dobiegły końca, kiedy policja ogłosiła sprawę, jako zakończoną.  
- Ludmiła - szepnąłem, dostrzegają burzę blond loków o kwiecistym słońcu. 
Jako jedyna z najbliższych , wiedziała co działo się w pochrzanionej rodzinie Verdasów. W duchu tylko jej ufałem i wiedziałem, że nasza znajomość miała w sobie szczerość.
- Zabieraj swój tyłek i ruszaj do sklepu, po stos róż.  Ja załatwię resztę spraw, a twoja garderoba nabierzę barw - nie za bardzo zrozumiałem jej odpowiedź.
Wymachiwała rękami na różne strony, przypominając schorowaną wariatkę.
- Nie baw się w swatkę.
- A ty mnie nie denerwuj, debilu - krzyknęła głośno, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu.
Spojrzałem na czerwoną twarz od złości i zatkałem usta dłonią, aby nie skrytykować słów dziewczyny. Zdenerwowana była naprawdę niebezpieczna, chciałem jeszcze żyć.
- Lu, rozumiem że okres oznacza zero seksu, ale nie musisz wyżywać się na mnie, dobra? -założyłem ręce na piersi.
- Pieprz się - rzuciła na odchodne, ruszając w stronę mojej sypialni.
- Nie mam z kim, ale jeśli chcesz...
- W ciągu piętnastu sekund ma cię tu nie być, ty, ty popieprzony napaleńcu - wrzasnęła wściekle.
Zgarnąłem skórzaną kurtkę, wybiegając z własnego domu. Nie wierzę, że dałem się z niego wygonić. Ona miała rację, jeśli chciałem nie stracić przyjaźni z argentynką, musiałem zacząć działać.
Ta znajomość nie mogła skończyć się tak szybko, za bardzo przyzwyczaiłem się do jej towarzystwa, aby teraz zrezygnować.






Innym wydawałoby się, że pomiędzy mężczyzną i kobietą nie istnieje nic, prócz trwałego związku. Że słońce nie ma ognistego blasku, kiedy każdego dnia blada poświata rozjaśnia zasłony pokoi i budzi nas do życia. Violetta pociera ręcę i trudno oddycha, co niestety da się zauważyć.
Rozgląda się po restauracji i powraca wzrokiem na mnie, wyczekując jakiegokolwiek słowa. Rozmyślam nad sensownym zdaniem, zaczynającym tą skomplikowaną rozmowę i odważam się spojrzeć na jej drżące usta.
- Dobrze się czujesz? Jesteś blada.
- Dlaczego wtedy mnie pocałowałeś? - wypala, pochłaniając duszę na wylot i przeszukuję torbę, unikając mojego wzroku.
- Jesteś taka głupia, czy tylko udajesz? Violetta to chyba proste, że obydwoje byliśmy pod wpływem alkoholu - mruczę, zamaczając usta w gorącym napoju.
- Czasami mógłbyś pohamować słowa.
- A ty zacząć traktować mnie jak dobrego kolegę po fachu, pamiętaj, że uratowałem cię przed twoim psychicznym byłym - wypominam, płacąc za kawę.
Podaję odpowiednią kwotę młodej ekspedientce, po czym obydwoje udajemy się w stronę samochodu.
- Dzięki, Leon, że uratowałeś mnie - przerywam.
- Nie pogrążaj się bardziej - śmieje się cicho.
- Mam wielką ochotę ci przywalić, ale nie zrobię tego, bo w przeciwieństwie do pewnej osoby cię szanuje - burczy z wyrzutami.
- Tak szybko się pocieszyłeś? - odwracam się napięcie, dostrzegając znienawidzone przeze mnie tęczówki i fałszywe uśmieszki. Zaciskam pięści, opanowując strach.
- Leon, kto to jest? - szepczę szatynka.
- Jestem Olivie.






Od autorki:
Witam wszystkich w dziesiątce °,°
No ok, dzisiaj jest niedziela, 
nie środa, wcześniej nie dałam rady.
Dobra kochani, bez owijania, ten rozdział mi nie wyszedł.
Pisałam go chyba cztery razy, ale po tym wyżej zrezygnowałam.
Postaram się wynagrodzić wam to w następnym ;c 
Nie wiem jak mogę wam podziękować za takie piękne słowa otuchy, pomyśleć że wątpiłam w 
"brak komentarzy" ♥
Raz jest więcej, raz mniej, ważne że jesteście ze mną ;*
Kim jest Olivie? I jak dużą rolę odgrywa w życiu Verdasa?
Dowiecie się wkrótce XD
Co was pozytywnie zdziwi, chyba.
Rozmowa Ludmi i Leona, jeśli nie popisałam się opisami, z góry przepraszam. 
Rozdziały czasami mogą być z opóźnieniem "szkoła" 
Czekam na nowy szablon ^-^
Do 11 <3


Wikson xx








wtorek, 2 lutego 2016

09: Zatrąceni w pocałunku


Z dedykacją dla Believe


~Gdy nie ma ciebie,
cały świat wydaję się szary.
Miłość nie chcę mnie uwolnić,
od ciągłego strachu - cytat: mojego autorstwa.


NOTKA





Prawdą jest to, że szczęście przemija tak szybko, jak przemijają uczucia, wydaję ci się że masz wszystko, kiedy mija kilka bolesnych chwil i rozczarowań - nagle światło gaśnie, i nie masz już nic. 
Szatynka okryła się swoim ciepłym kocem, wtulając wymęczoną twarz w satynową pościel. Uśmiech okrywał zasypane pytaniami myśli, a podkrążone oczy nie wyrażały żadnych emocji, beznamiętnie wpatrywały się w szare, oprawione ramką zdjęcie na którym owa dwójka przytulała się do siebie, tym sposobem ukazując swoją miłość. Wybrzeża miasta w których przebywała wydawały się takie ozięmbłe, idealnie pasowały do klimatu i atmosfery panującej w tym apartamencie. Ona również miała wszystko - kochającego chłopaka, wspólną przyszłość, poczucie bezpieczeństwa i ciepła, jeden fałszywy błąd, koniec związku, koniec problemów. Wydawało się że taka silna dziewczyna jak ona nigdy nie zazna cierpienia, zawsze będzie zadowolona i subiektywnie będzie patrzeć na świat, życie traktować jak puchatą poduszkę, bawić się do starości nie przejmując się innymi, iść swoją ścieżką, taką, jaką sama sobie wydeptała. Nikt nie wie jak będzie naprawdę, co nam jest pisane na ziemi, kiedy nadejdzie nasza kolej, nasz koniec.
- Nie możesz odpuścić? Nie obchodzi mnie Leon, ani nikt inny, Francesca nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa, a co dopiero porozmawiać - krzyknęła skomliwie. 
Trzy dni nie wystarczą na pozbieranie ran i zapomnieniu o przykrych wydarzeniach. 
Dorosłość to najgorszy etap człowieka, rozczarowania, wyzwania, świat jest sprawiedliwy, niestety, nie dla każdego. 
- Boże, Violetta, to był dupek, kurwa mać, ile zamierzasz się zbierać po jego stracie?.
- Tyle ile będzie trzeba - burknęła zdenerwowana.
- Widzę, że jesteś nieugięta, ale uwierz mi, później będziesz żałować że nie porozmawiałaś z Verdasem - drzwi mocno się zatrzasnęły, a szatynka podkuliła brodę.
Miała dosyć każdego, kto mówił jej co ma robić. Dobrze wiedziała że rozmowa z zielonookim nie zostanie odsunięta na dalszy plan, przyrzekła mu że jeszcze się spotkają, widziała w jego oczach wielkie pożądanie. Miesiąc potrafił zbliżyć do siebie ich tak bardzo, że mimowolnie sami tęsknili za kłótniami i nieporozumieniami, początek znajomości wydawał się cholernie trudny, lecz potem kontakty zaczęły stawać się pewniejsze. Leon w zupełności z każdym dniem upodobniał się do niej, obydwoje lubili nocne spacery przy świetle księżyca, obydwoje uwielbiali suchary, przy których śmiali się do nieopanowania. Łączyła ich niezwykła więź, przyjaźń odrodziła się w coś większego, ale Castillo nie miała czasu na takie przemyślenia, perfidny oszust z którym była stał się brutalem, tego nie mogła dłużej znieść. Wyrzuty sumienia były silniejsze od opanowania emocji, otarła policzki, zacisnęła szczękę. Aureola zniknęła, zniknęły marzenia.




*
Wiatr uchylił mahoniową konstrukcję, wydał z siebie cichy skrzyp i z hukiem szczelnie je zakluczył. Mężczyzna rozejrzał się po wnętrzu przypominając sobie beztroskie dzieciństwo w gronie rodziny, dawnych przyjaciół. Uśmiechnął się w duchu i ruszył przed siebie.
Ogromny stół z obrusem, tysiące chusteczek rzucających się po kątach i potłuczone obrazy. Violetta energicznie zeszła po schodach, słysząc ciche szepty i krzyki.
Złapała ostre narzędzie, powoli rozglądając się po pokojach. Trzask drewnianej podłogi przestraszył ją tak bardzo, że mimowolnie wybiegła napastnikowi na przeciw.
Verdas głośno pisnął, spoglądając na roztrzęsioną szatynkę.
- Leon?
- Viola?
- Ty popieprzony egoisto, myślałam, że ktoś próbuję mnie zabić - szarpnęła jego bluzą z wielką siłą, dzięki czemu przybliżyła się do swojego towarzysza. Spojrzała w jego szmaragdowe tęczówki, by utonąć już na zawsze.
 - Boże, jesteś sadystką - szepnął cicho pod nosem.
- Skąd wiedziałeś gdzie jestem? - Fran, prawda? - dodała.
- Potrzebujesz wsparcia, nadziei, potrzebujesz mnie..
- Rozumiem, martwisz się, jestem ci wdzięczna ale nie potrzebnie tutaj przyjechałeś, nadaremnie, Leon. Muszę dać mojemu sercu trochę czasu, wyciszenia, spróbować doprowadzić świat do porządku - oznajmiła, czochrając jego delikatne pasemka włosów.
- Jamie, cię nie kochał, a ty nie kochałaś jego, nie jestem głupi - warknął groźnie.
Odsunęła się kilka centymetrów, by zachować bezpieczną odległość. Od pamiętnego zamachu pod kawiarenką bała się iść starymi uliczkami Włoch.
- Zachowujesz się, jakbyś był zazdrosny...
- Może jestem, nie pomyślałaś?
- Nas nic nie łączy, wiesz? - zapytała krótko.
- 5,6,7 tygodni znajomości, zapamiętaj..
Symetrycznie przysunął się do jej chudej sylwetki, oparła się o blat czując jego oddech i ciężar na plecach.
- Teraz też zaprzeczysz, że nic nas nie łączy? - coraz trudniej łapała powietrze.
Opuszkami palców kreślił wzorki na jej ciele, doprowadzając jej siłę i wytrzymałość do obłędu. Kiedy uniósł jej podbródek, zamknęła oczy rozkoszując się kawałkiem jego nieskazitelnie słodkich ust.
Zatrąceni w pocałunku zapomnieli o falach, morzu łez i cierpieniu, słabość umarła, rozjaśniając ognistym księżycem ciemność.






Od autorki: 
Tak jak wy tracicie chęci do komentowania,
tak i ja stracę chęci do pisania.
Nie wymagam wiele, kilka słów, porządnego zmotywowania,
mi też jest trudno, rozumiem, szkoła.
Ale to wszystko jednoznacznie pokazuję, że
nie powinno mnie tu być.
Mogę mieć teraz miliony hejtów, mogę być idiotką,
ale wiecie, jest mi głupio kiedy patrzę jak bardzo
innym podobają się niektóre historię,
a moja to totalne dno.
Nie wiem co dalej, ja też już nie mam siły, serio.
Bez owijania w bawełnę, nikt nie przepada za moim blogiem,
za mną całą, dziękuję tym, którzy się przynajmniej starają.
Ja też mam uczucia, ja nie jestem robotem ;)
I powinnam dziękować że w ogóle ktoś tutaj jest.
I powinnam dziękować za 42 tysiące, i dziękuję.
I myślę, i się łudzę. 
Cześć wszystkim :)
Nie piszę wyłącznie dla komów, kochani.
To moja pasja :
)


W.





środa, 27 stycznia 2016

08: Kłamstwo niszczy wszystko.


Rozdział dedykuję Maddine ♥



~Bo czasami, to nie jest
 takie łatwe, jeśli jesteś.





Jej oczy przypominały demona, który przypałętał się do jej zwariowanego życia. Chowała twarz w dłonie, by po raz kolejny zalać się gorzkimi łzami. Nie wiedziałem co mogę zrobić, jak pocieszyć, pomóc odnaleźć siebie. Wtargnąłem do jej świata z nienacka, poznałem w zwykłym zbiegu okoliczności, a mimo to nie mogłem patrzeć jak bardzo zranił ją ten dupek. Dusza krzyczała, a rozgoryczone serce zapełniło się krwistą ciemnością, nie pamiętając o końcu tego dnia. Co mi pozostało? Nie znałem jej za dobrze, kilkakrotnie śmiałem się  z wyczynów jakie pokonywała, uważałem że jest psychiczną dziewczyną i może wyrządzić mi krzywdę, zamienić w piekło. A ona zgodziła się na propozycję, nie tylko dla siebie, ale też dla mnie, zgodziła się by zachować spokój i ciszę. Ciągle słyszałem jedynie nieustanny krzyk i słowa, obijające się echem, które jakimś cudem utkwiły w mojej głowie. Chwila nieuwagi, gwałtowność i ruszenie na ratunek, aby ratować Violettę. Wszystko działo się nagle, jej ucieczka i kilkugodzinne poszukiwanie, znalazłem ją zupełnie oszołomioną, roztrzęsioną i cierpiącą, przez niego; - Jamiego, sukinsyna.  
- Nie zasługiwał na ciebie - mina dziewczyny zrzędła i zdołała mówić tylko jedno - jak mógł!
Kochała go, mocno kochała, tysiące razy opowiadała jak bardzo jest z nim szczęśliwa, spotykała się na codziennej kolacji u Federico, mieszkała z nim, i planowała wspólną przyszłość. Jednak pozory mylą; anioły nie istnieją, bo istnieje tylko piekło.
Tamta chwila mogła trwać wiecznie, kiedy pośród zgubionych uczuć siedzieliśmy na marmurowym betonie, a wiatr wiał z jeszcze większą siłą dodając otuchy, tak piękne miejsce, pełne barwnych kolorów, fontanny i kwiatów, a tak wiele tragicznych zdarzeń?
- Kłamstwo niszczy wszystko...                                                                                                              

Odwróciłem się napięcie w jej stronę, poszukując zasiąkniętych od płaczu powiek.
Stan w którym była przerażał mnie tak bardzo, że sam mimowolnie próbowałem doprowadzić się do porządku i pokazać że to co się stało w ogóle mną nie wstrząsnęło i nie doprowadziło do emocji i nieprzyjemnych dreszczy, nie umiałem kłamać, niestety. Znałem ją kilka tygodni, trzy, cztery, nawet mniej. A tymczasem siedziałem i zastanawiałem się czy uda jej się wyjść z tej opresyjnej sytuacji. Może i była stuknięta, może i po skończeniu sprawy postanowiliśmy zerwać kontakty i to właśnie zamierzałem zrobić - co dalej?
Plan totalnie wybił się na dalszy bieg, zmieszanie zaprzątnęło umysł, a Holly była już końcem zemsty na którym nie zależało mi tak jak na tym, czy dziewczyna dojdzie do siebie.
- Przytul mnie, proszę - szepnęła jak najciszej, ściskając swoją jedwabną bluzę.
Westchnąłem, obejmując ramieniem jej kościstą sylwetkę i śpiewałem jedną z ulubionych piosenek aby uspokoić jej zwariowany oddech.
Po chwili podniosła się z ziemi i z wielką dumą otrzepała spodnie, po czym kiwnięciem kazała zrobić to samo.
- Dzięki, Leon, naprawdę. Zapomnij o tym co się działo i żyj dalej - złapała po drodze czarną torebkę i wybiegła na pustą przestrzeń.
- Violetta, co z nami? Co dalej będzie?...
- Kiedyś jeszcze się spotkamy, obiecuję - krzyknęła, ocierając policzki.
Kiedy zniknęła z pola mojego widzenia przymknąłem oczy, by się uspokoić. Koniec planu, koniec zemsty, koniec wspólnych wypadów, nie chciałem tego, naprawdę nie chciałem.


           
                               
                               

*
Otworzyłem drzwi, powoli wchodząc do pomieszczenia. Rzuciłem klucze w kąt rogu, i lekko się chwiejąc usiadłem na kanapie, mrucząc coś pod nosem. Ciemność, która opanowała cały dom w zupełności oddawała się do mojego nastroju. Było już bardzo późno, dzięki czemu osiedle oświetlały jedynie pojedyncze lampy.
- Gdzie byłeś? - rozglądam się wokoło, słysząc dobrze znany mi głos.
Siada obok mnie i z wielką powagą w głosie, przygląda się ze skupieniem mojej twarzy.
Skąd miał klucze do mojego mieszkania?
O ile dobrze pamiętam nikomu nie dawałem szyfru, ani nie wyrabiałem zapasowych kluczy.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, nie jesteś moją matką, przepraszam puszczalską matką...
- Jesteś pijany - stwierdza, bardziej pytając i zawiedzionym spojrzeniem rusza do kuchni, w celu przyniesienia pomarańczowego soku.
Stawia szklankę na stoliku i z założonymi rękoma czeka na dokładne wyjaśnienia. Mam mówić mu co robiłem, dlaczego to robiłem i po co?
Jego niedoczekanie.
- Mhm, no i co z tego? - pytam, wygodnie rozkładając się na sofie.
Rezygnuję z celu, przypominając sobie Whisky, która schowana jest gdzieś pośród sterty zakupów spożywczych. Chwytam za butelkę z nadzieją, że uda mi się jak najszybciej ją spożyć, jednak świadomość zawodzi mnie, ponieważ brunet otwiera okno i z wielką siłą wyrzuca ją na chodnik.
Zaciskam ręce w pieści, powstrzymując się od wybuchu. Ma szczęście, że nie mieszkam w bloku.
Już dawno dostałby porządny łomot i mandat za zakłócanie ciszy nocnej.To moje życie i mam prawo robić z nim co chcę, do cholery.
- To, że zachowujesz się jak piętnastoletni bachor, kiedy masz dwadzieścia-trzy lata i wiesz co znaczy "pić z umiarem"...
- Skończyłeś? Teraz muszę udać się do sklepu po nowy towar - burczę, nakładając skórzaną kurtkę.
Chłopak bezczynnie prowadzi mnie po schodach, rzucając na łóżko.
- Federico, kurwa mać, daj mi spokój - wrzeszczę wściekle widząc, że z hukiem zatrzaskuję mahoniową konstrukcję, pozbawiając mnie jakiegokolwiek wyjścia.
Pozostaję ucieczka przez balkon, lecz nie chcę ryzykować zdrowia, zważając na nienaturalną równowagę.
- Jeszcze mi za to podziękujesz. Teraz mów. Co się stało? Nie rób ze mnie idioty, nigdy nie używałeś alkocholu bez powodu - oznajmia.
Wzruszam ramionami, powoli zamykając oczy. Chcę już spać, odpocząć od dzisiejszych popieprzonych wydarzeń.
- Porozmawiamy kiedy indziej, ok? Daj mi spać - wzdycha, udając się do pokoju gościnnego.
Nie mam ochoty na rozmowę, musi to zrozumieć.






Od autorki;
Bonjuor ;*
Nie wiem czy się coś dzieje.
Mam nadzieję, że wam się podoba.
I chciałam was poinformować, że 
mam pomysł na kolejne opowiadanie ^-^
Tak, będziecie musieli mnie jeszcze znosić xD
Leon zaszalał - czy z powodu Fiolki?
Czy może są inne powody?
Pożyjemy, zobaczymy.
A i tak na marginesie; 
ja nie wymagam dziesięć tysięcy słów, serio.
Przecież sama sobie 40 000 nie nabiłam, nie?
Może i przesadzam, nie wiem ;-;
To tyle ;c

Do następnego <3
(rozdział 9 - może być z opóźnieniem)

Wikson xoxo


czwartek, 21 stycznia 2016

07: Jeżeli ją dotkniesz, zabiję cię


Rozdział dedykuję todos ♥
Dziękuję wam, kochani.



~Ostatecznie przegrałam walkę
ze swoim sercem






Zapach szpitalnego leczenia unosi się w powietrzu i dociera do moich nozdrzy, kiedy otwieram zmęczone powieki. Pokój rozjaśnia jedynie delikatne słońce, wydostające się z przyciemnionych okien. Świat wciąż wiruje przed moimi oczami, a zwyczajna ściana okazuję się podwójnym miejscem i wygląda, jakby chciała stamtąd wydostać i zrobić coś szalonego. 
Zastanawiam się jak długo tutaj jestem i jak długo spałam, podczas szalonego rytmu bicia mojego serca. Nikt nie zaszczycił mnie swoją obecnością i najwidoczniej nie zamierza mnie odwiedzić - codzienność. 
Francesca właśnie teraz szlaja się po najlepszym klubie w mieście, a Jamie beztrosko bawi się, zapominając, że ma swoją ukochaną od ponad pięciu lat. Pozostał Federico, który zajęty jest Ludmiłą i nie zamierza szybko wypuścić jej z łoża małżeńskiego. Poszukując telefonu przez jednolitą mgłę, dostrzegam stos kwiatów stojących na szafce. Osoba, która je tutaj przyniosła naprawdę się postarała, ponieważ czerwone róże idealnie współgrają z szarym nastrojem szpitala. 
- Podobają ci się? - wzrokiem odnajduję mężczyznę, który seksownie unosi brew i zachęcająco opiera się o framugę drzwi. Uśmiecham się szeroko, zapraszając gościa do środka. Verdas romantykiem? Niemożliwe. 
- Co ty tutaj robisz?...
- Przyszedłem odwiedzić swoją wspólniczkę - odpowiada, śmiejąc się cicho.
Jego głos jest niczym niewidoczny cichot. Pod wpływem przenikliwego wpatrywania się w szmaragdowe tęczówki, zastanawiam się, jak się tutaj znalazłam? Omdlenie nie powoduję kilkudniowego pobytu w chorym i nieleczącym ludzi szpitalu. Nienawidzę go i to już się chyba nie zmieni. 
- Skąd wiesz, że tutaj jestem? - pytam, przygryzając wargi.
Atmosfera zaczyna robić się dość skomplikowana, ponieważ od piętnastu minut nie spojrzeliśmy na siebie wymownie, czy pokłóciliśmy o błahostkę. Pomimo współpracy jaką razem nawiązaliśmy, ciągle nie dało się dojść do porozumienia i w normalny sposób, z głębokim żalem przeprosić siebie nawzajem. Jego i moje niedoczekanie. 
- Stąd, że to ja cię tutaj przywiozłem?...
- Nie musiałeś - piszczę. 
Cholera, co ja robię?
- Dzięki, niezmiernie się cieszę, że jesteś mi wdzięczna - burczy z wyłącznym sarkazmem, zaciskając pięści.
Ten człowiek cały czas się denerwuję i wybucha za każdym razem, gdy powie się coś obraźliwego na jego temat, lub naruszy męskie ego. Nie zrozumiem tego, choć bardzo bym chciała wiedzieć dlaczego należy do sztywniaków.
- Przepraszam, nie gniewaj się ty mój przystojny wspólniku - śmieje się, kiedy szatyn zajmuje krzesełko.
- Przystojny, powiadasz? Nie chcę cię martwić, ale masz chłopaka...
- Nie wiem czy mam - oczy zaczynają świdrować, kiedy łzy chcą wydostać się na zewnątrz.
Z wielkim trudem zaciskam szczękę, nadaremnie. Ocieram policzki, przypominając sobie chwilę spędzone z miłością, która zajmuję się tanimi dziwkami, ponieważ już "dawno" mu się znudziłam. Przecież tak obiecywał, że mimo przeszkód nigdy mnie nie opuści, bo za bardzo mnie kocha.
- Violetta, co jest? - pyta zaniepokojony, przyglądając mi się z bliska. - Mów
- Zarzucił mi, że go zdradzam. Z tobą. Wykorzystał sprytnie moment i zaciągnął mnie do łóżka. Po naszym spacerze zastałam go pijanego i powtarzającego cholernie bolesne słowo "suka", kierowane wprost do mnie - wybucham.
Zielonooki wytrzeszcza powieki ze zdziwienia i myśli nad sensowną odpowiedzią. Jego mina ewidentnie pokazuję, że jest gotów stawić czoła dupkowi, który tak potwornie rani mnie swoim podłym zachowaniem.
Beznamiętnie wpatruję się w widoki za oknem, próbując skupić myśli na czymś zupełnie innym. Pod wpływem impulsu przytulam się do jego koszulki i wysportowanego ciała.
- Spokojnie, jesteś bezpieczna - szepcze troskliwie, gładząc mnie po włosach.
Niechętnie wyrywam się z uścisku, czując ogromny żal i nicość, połączoną z bezsilnością. Płacz zamienia się w cichy szloch, kiedy z powrotem wszystko do mnie wraca. Napięcie wygrywa i po raz kolejny zanoszę się łzami. To koniec.
Nasz związek rozpada się z każdą sekundą, łamiąc mi serce.


Kilka minut później znajdowałam się już w pokoju należącym do ordynatora oddziału. Leon niestety udał się już na spotkanie, ponieważ umówił się z Joshem, detektywem który pomagał i pomaga nam w planie zemsty na Stele.
- Doktorze, co było powodem mojego pobytu tutaj? - pytam zaciekawiona, siadając ma miękkiej sofie.
Gabinet w ogóle nie przypomina złego nastroju, wręcz przeciwnie zachęca do częstszego zaglądania i zdobywania naklejki pod tytułem "dzielny pacjent". Dzieci uwielbiają takiego typu podarunki.
- Krwotok spowodowany był osłabieniem organizmu podczas miesiączki. Proszę pamiętać, aby dbać o siebie i nie lekceważyć poważnych bólów brzucha - oznajmił z przekonaniem, wypisując podstawowe dane na czystej kartce papieru.
Kiwnęłam twierdząco głową, poprawiając granatowe spodnie. Rzeczywiście, ostatni miesiąc był dla mnie cholernie trudny, ponieważ zmagałam się z okropnym humorem, a problemy same pojawiały się z nienacka, krzyżując wszystkie moje plany i marzenia.
- Dziękuję za wszystko, do widzenia - żegnam się gestem dłoni i ruszam w stronę wyjścia.
Chłodny wiatr otula moją twarz, kiedy wychodzę z ponurego miejsca. Odkąd pamiętam wypadki  i niekomfortowe sytuacje zawsze kojarzyły mi się z ozięmbłym szpitalem.
- Vilu - spoglądam na właściciela czarnego samochodu.
Nareszcie ktoś sobie o mnie przypomniał, musiało się coś stać.
- Cześć Fede - mruczę, zapinając pas.
Chłopak puszcza mi przelotne spojrzenia i z wielką prędkością udaję się w stronę apartamentu. Powstrzymuję się od głośnego wybuchu i wypuszczam ze świstem powietrze.






*
- Myślisz, że Jamie się zmieni? - pytam żałośnie, kiedy Leon upija łyka swojej lemoniady.
Nie wiem, jak mogę podziękować mu za to, że jest przy mnie, kiedy czuję się okropnie z szczerą prawdą. Każda sekunda uświadamia mi, że szczęście minęło wraz z odejściem uczuć.
- Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu. Jestem pewien, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko...
- Dziękuję ci, naprawdę - uśmiecham się szeroko, wyłamując palce.
Zaciskam szczękę, by ponownie nie rozkleić się na jego oczach i pokazać, jak bardzo cierpienie owładnęło mój umysł i doprowadziło do takiego stanu. Chowam twarz w dłonie i z rozpędem wybiegam z kawiarenki. I nagle jak za dotknięciem różdżki pięściami okładam pień drzewa, wyładowując na nim swoje emocje i agresywne zachowanie.
- Ty suko - odwracam się napięcie w stronę dobrze znanego mi głosu.
Skomlę cicho, kiedy widzę kto stoi przede mną i wbija mi w serce tysiące szpilek. Powoli wycofuję się do tyłu myśląc, że uda mi się, lecz niestety, jestem w pułapce. Dostrzegam złość w jego tęczówkach, ale staram się opanować strach.
Zwijam się, czekając na uderzenie, kiedy ktoś przytrzymuję jego dłoń i syczy kilka słów.
-Jeżeli ją dotkniesz, zabiję cię...








Od autorki;
Leon to maczo ♥
Dzisiaj nie narzekam, że jest zły bo
mam wrażenie, że pierwszy raz jakoś mi się troszku podoba xD
Hola, cómo estás? ^^
I w ogóle co to było z tym poronieniem? XD
Violetta nie była zapłodniona przez szatańskie nasienie.
Zrobiłam z Jamiego sukinsyna, czy to koniec ich związku?
Pożyjemy zobaczymy! ;d
W każdym razie Leon jest troskliwy, teraz.
Ja nic nie planuje, no wcale(serio) ;p
Liczę, że z komentarzami
pójdzie wam tak dobrze jak w szósteczce ^^
I dziękuję wam, motywujecie mnie, zawsze :")
Macie jakieś pytania? ;*
Zapraszam: KLIK

Do następnego <3
Wikson  ♥

sobota, 16 stycznia 2016

06: Meksykański akcent


Z dedykacją dla Blake <3
<Nie gniewam się>


~ Wracam, by się pożegnać.
Zostaną łzy.








Złamanie prawa i dotychczasowych pieprzonych kodeksów było warte każdego poświęcenia. Zakrwawione serce, które kiedyś było owocem miłości stało się niewidzialną cząstką mnie. Chęć zemsty za wszystkie dotąd wzniosłe upadki buzowało w moich uczuciach, każdy kolejny dzień wydawał się początkiem nowego życia, bez istotnych problemów i przejętych halucynacji. 
Związek z Jamiem wisiał na włosku. Błahostki bezboleśnie rozpoczynały kłótnie, a on nie wierzył już w żadne moje słowo. Widziałam zmianę, widziałam zmianę i to, że między nami nie jest już tak samo jak kiedyś. Prymitywność zniknęła, poczucie bezpieczeństwa odeszło na dalszy plan, jakby chciało wyrwać mnie z otchłani bezsilności. 

- Violetta, nie poznaję cię. Zdradzasz mnie, nawet się do tego nie przyznając...
- Ty nie wiesz nic, nie wiesz co ja czuję, nie wiesz jak bardzo ranisz mnie swoim niedbałym zachowaniem - krzyknęłam żałośnie, czując nieprzyjemnie pieczenie w oczach. 
Mężczyzna niewzruszony pozostawał jednoznacznie obojętny na przemówienie mu do rozsądku. Zaufanie jest podstawą związku - on mi nie ufał, dlaczego? Mówiłam prawdę, nie okłamałam go jeszcze nigdy dotąd. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć, że dzięki Verdasowi odzyskam swoją dumę i godność. Pomożę mi w zemszczeniu się na tej podłej suce, która męczyła także jego. 
- Myślisz, że możesz robić ze mnie idiotkę? I że Francesca trzykrotnie nie widziała cię. podczas spędzania czasu z Cathriną? Śmiałaś się, zalotnie uśmiechałeś się, a mnie wmawiałeś, że jesteś przeziębiony. Nie zdziwię się, jeśli dotrze do mnie wiadomość, że Jamie Collins przeleciał sławną cheerleaderkę - zamarł.
Wstyd ogarnął go całego, a dusza najprawdopodobniej zaczęła się cichuteńko chować i nie pokazywać nic, zero. Mina natychmiast zrzędła, a jego szare tęczówki przybrały jednobarwny kolor.
Nie mógł już dłużej mnie oszukiwać, bo znałam całą prawdę. Znałam go zbyt dobrze, aby niczego nie zauważyć, oddalał się ode mnie z własnej winy. Ścisnęłam mocniej kluczyki od auta, czekając na odpowiedź z jego strony. Przybliżył się do mnie, delikatnym ruchem uniósł podbródek i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Z wielkim trudem próbowałam wyrwać się z jego mocnego uścisku, pogłębiłam pocałunek, oszukując samą siebie. Nie mogłam oprzeć się dotknięciu jego mięśni, powoli rozpinając pasek od spodni.
Nie przerywając czynności stanowczym ruchem rozerwał ze mnie skrawek sukienki, pozostawiając mnie w zupełnie oszołomionym stanie. Pieścił moje ciało, doprowadzając mnie do szału.
Oboje pragnęliśmy się nawzajem, zapominając o problemach. W pomieszczeniu rozległ się dzwonek. Czy akurat w takim momencie ktoś musiał tutaj zawitać? Natrętny gość nie ustępował, denerwując mnie swoim zachowaniem. Narzuciłam na siebie białą koszulę, schodząc na dół.
- To są jakieś żarty? Po raz drugi przychodzę do ciebie, przerywając ci w sprawach łóżkowych - zmierwził mnie wzrokiem.
Naprawdę niedługo zwariuję. Znowu pojawił się tutaj zielonooki, zastając mnie pół nagą. Tym razem udało mu się przyjść w porę. Teoretycznie myśląc raczej zakończyliśmy "namiętne chwile", więc nie mam do niego żalu.
- Spokojnie, panie nieodpowiednia pora. Nadzwyczaj zapomniałam o naszym spotkaniu, wybacz - zadowolony, wszedł do środka.
Apartament, który zamieszkiwałam dużo różnił się od wystroju jego mieszkania. Nigdy nie narzekałam na brak jakichkolwiek pieniędzy, więc śmiało mogłam stwierdzić, że obydwoje byliśmy sobie równi, jeśli chodziło o panujące klimaty.
- Kochanie, gdzie jesteś? - nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy swoim piskliwym głosikiem odpowiedział za mnie.
Niemożliwie było przebywać z nim, nie mając humoru, ponieważ od początku naszej znajomości odkryłam jego prawdziwe "ja" i zauważyłam, że należał do osób cieszących się życiem.
- Może wypadałoby się ubrać? Chyba, że wolisz paradować po mieście w samej bieliźnie, o ile ją masz - wygodnie usadowił się na kanapie, przełączając kanały.
Pobiegłam na górę, logicznie próbując poukładać natłok myśli w głowie. Czasami szorstki i zadufany w sobie, później wesoły i przyjazny, idealnie się maskował, to właśnie jego jedyna zaleta.







Dzisiejszy dzień celowo miał na myśli udobruchanie mojego stanu i doprowadzenie do wyśmienitego humoru. Verdas niejednokrotnie opowiadał dowcipne historie, rozbawiając mnie jeszcze bardziej.
Meksykański akcent wzbudzał wielkie zainteresowanie, a jego zniewalający uśmiech potrafił przyprawić o minimalne dreszcze i uczucie szczęścia, połączonego z domowym ciepłem. Tajemniczość, którą miał w sobie potrafiła zainteresować każdego przybysza. Chwila mogła trwać nieskończenie wiele, kiedy zbliżaliśmy się do upragnionego celu i jako para dobrych "przyjaciół" szliśmy przed siebie, nie poddając się i wierząc w cuda. Psychiczny laluś okazał się być naprawdę miłym człowiekiem i mimo lekkich, początkowych niezgodności byłam w stanie wybaczyć mu niektóre kontrowersyjne przezwiska, czy sytuację.
- Przystojny, jestem, co? - otrząsnęłam się z głębokiego transu, spoglądając na niego litościwie.
Nie kłamał, był przystojny. Urocze dołeczki i tęczówki wprowadzające w obłęd, oczy, które zmieniały swoją barwę podczas wybuchu złości, wysportowane ciało i dres, w którym nawet Collins nie wyglądał tak dobrze.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś pacanem? - zaśmiałam się.
Kiwnął twierdząco głową, wskazując na mnie, kiedy bezczynnie wzruszyłam ramionami nie przejmując się tym, co zrobiłam i mogłam zrobić. Po prostu, byłam uczciwa i lojalna, kiedy inni ludzie okłamywali swoich najbliższych powodując rozpad małżeństwa, związku, czy utratę kontaktów z rodziną.
- Mówiłaś ty, ale ja ciebie w ogóle nie słucham...
- Skoro mnie nie słuchasz, sam będziesz radził sobie z natrętną dziunią...
- Przepraszam, dobra? Jesteś taka wredna i mną manipulujesz - burknął, idąc przed siebie.
- Dzięki, Leon, mam to w genach - uśmiechnęłam się sztucznie.
Jednoznacznie z oddali można usłyszeć było ciche burczenie chłopaka w moją stronę. Szczęście rozpierało mnie od środka, zważając na jego przyciemnione oczy, puszczające jedyne przelotne spojrzenia, zabijające spojrzenia.
- Oj, nie gniewaj się - rzuciłam zalotnie.
Wciąż był tak samo sztywny, czyżbym naruszyła jego męskie ego?
- Boże, wyluzuj. Zachowujesz się jak moja babcia - przegięłam, chyba.
Rozejrzałam się dokoła, lecz niestety napotkałam pustą przestrzeń pomiędzy ulicą a parkiem.
Nie ma go, przepadł jak kamień w wodzie, co za cham. Chyba czas zacząć plan B, i wybić mu niedorzeczną głupotę. Panie Verdas, poznasz moje prawdziwe oblicze.






*
- Ten twój Leon jest niczego sobie - zacichotała włoszka, przeglądając jesienną kolekcję. 
Sklep wyjątkowo był dość pusty, gdzieniegdzie pojawiały się osoby, zupełnie niezainteresowane dzisiejszym stylem mody. Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- Mój? Mój jest tylko i wyłącznie Jamie - odpowiedziałam cicho, nie będąc do końca pewna swoich słów. 
Po raz kolejny powrót do domu okazałaś się błędem, ponieważ zastałam go tam kompletnie pijanego i załamanego. Kolejna niepotrzebna sprzeczka, kolejne rozczarowanie wymalowane na mojej twarzy, to chyba zostanie już moją codzienną rutyną. 
- Nie udawaj, że ci się nie podoba...
- Francesca, jeśli chcesz rozmawiać o Leonie, to znajdź sobie lepszą towarzyszkę, a ja pójdę do domu. To miały być zakupy, nie pogawędki - zdenerwowana podniosła ręce w geście obronnym.
- Nie musisz się na mnie wyżywać, tylko dlatego, że masz okres - bąknęła, płacąc za błękitną sukienkę.
Gdyby tylko wiedziała co jest powodem mojego rozczarowania. Nie chciałam męczyć ją swoimi problemami, jedynym prostym rozwiązaniem było po prostu zachowanie wszystkiego co dzieję się w moim życiu w sobie, i nie ujawnianie żadnego, najmniejszego szczegółu. 
- Fran, tyle, że ja - upuściłam zakupy, przytrzymując się pobliskiego blatu. 
Syknęłam, czując niemiłosierny ból w podbrzuszu i z hukiem osunęłam się na ziemię. Usłyszałam jedynie głośny krzyk przyjaciółki, wzywającej pomóc, kiedy dostrzegła kałuże krwi. Duże zbiorowisko podbiegło do mojej chudej sylwetki i wielkim trudem wypowiedziałam kilka słów, w stronę zmartwionej Cauvilgi.
- Pomóż mi, to cholernie boli - szepnęłam, niemalże płacząc i ściskając mocniej jej chudą i aksamitną dłoń.
- Violu, trzymaj się. Zaraz będziemy w szpitalu.






Od autorki; 
Na początku chciałabym prosić was o jedno.
Mówcie szczerze, jeśli to opowiadanie wam się nie podoba,
jeśli jest coś co wam przeszkadza,
albo uważacie, że nie nadaję się do pisania ;")
Witam was już w szóstym rozdziale :D
Z góry przepraszam za błędy, ale 
jakoś nie mam siły na ich sprawdzanie.
Liczę, że rozdział w jakiś sposób wam
się podoba, o ile można go nazwać w ogóle rozdziałem xD
Nie dzieje się dużo, bo wkońcu to ja.
Czyżby Fran kłamała, żeby pogrążyć Jamiego?
Relacja Leona i Violetty jest skomplikowana, 
ale zobaczycie niedługo to się zmieni ;")
Jak tam, macie już ferie?
 Możecie hejtować mnie albo Jamiego,
pozwalam, haha ^,^
Co się stało Violetcie? 
  Czyżby to coś poważnego? ;")
Liczę na was z komami 8)

Do następnego, kochani <3
Wika ♥

























środa, 13 stycznia 2016

One Shot - Rytm miłości "cz 1"


~I znalazłem cię.
Nasze dusze, połączone w rytm muzyki,
ognisty księżyc lśni.
Słowa rzucane na wiatr,
przy tobie jestem kimś innym.

- autor; Victoria





Poznaliśmy się zupełnym przypadkiem.
Ona i ja, ja, i ona - z pozoru tacy sami, rozgoryczeni i czekający na szczęście.
I wtedy świat nabrał barw, sprawił, że kłopoty odeszły w niepamięć. Deszcz był jednojakim słońcem, ptaki śpiewały a drzewa udawały, że są z nami, i mówią, tak jak my - ludzie. 
Przyszła pora zimowa, nic nie było takie samo, coraz częściej w skomplikowanie rozpadało się tysiące związków a zdrady chodziły fałszywie po trudnym przypadku, ale czy właśnie los to zaplanował? Może to nasza wina? En mi mundo.
Szliśmy dalej, prowadząc się ku drodze wspaniałego i nowego życia, które czekało u bram naszych niebios, czekało na nas i byliśmy coraz bliżej - to tylko wyobraźnia?
Nikt tego nie wie, nikt nie wie jak jest za horyzontem, ludzie chcą wierzyć w to co chcą wierzyć, tylko nie w prawdę. Jaka była nasza historia? Zupełnie odmienna, różniliśmy się, nie byliśmy w żadnym przypadku związani emocjonalnie, podłe charakterki buzowały w naszych uczuciach, ja próbowałem nad tym panować, ona była bliżej zwycięstwa. Miłość - przybyła, z dojrzałym wiekiem i co zrobiła? Połączyła w rytmie miłości.






~Kiedy jesteś, mogę dać z siebie więcej.
Unosi się kurtyna i zaczyna brzmieć.
Twój głos i mój głos - w tej samej piosence.


Kolejny piątkowy wieczór, spędzony samotnie, oglądając wschód słońca i łunę księżyca.  Jedyny fałszywy ruch...i już po nas.  Nagle pojawia się głucha ciemność i szara mgła, zasłaniające najpiękniejsze odblaski.
Brunet od czasu do czasu popijał swoją zimną od chłodu kawę. Drążył temat swojego nudnego dotychczasowego życia, i myślał nad sensem istnienia istot żywych. Świat wydywał się taki duży, a jednak coś było źle zainterpetowane - zaufanie. Ufał komuś kogo mocno kochał, a zauroczenie owładnęło nim całym, nagle zdał sobie sprawę, że popełnił błąd? Ana bywała dość dziwna, ale nigdy nie pomyślał, że może go zbić z tropu i zmienić we wrak człowieka.
Seksowne ciało przyciągało mężczyzn i dzięki nim, Verdas coraz częściej stawał się okrutnym brutalem. Każdego, kto zbliżył sie do jego ukochanej traktował podobnie, zabijał. Mafia, pieniądze i kilka rzeczy mogły natychmiast wypełnić jego prośbę, podwójna stawka - śmierć.
Taki traktat zawiązał i nie zamierzał nic innego robić.
Udał się do pobliskiego szpitala, by porozmawiać z przyjacielem. Diego zawsze był uczciwy i dobry, a swoich bliskich nigdy nie pozwolił skrzywdzić.  Kruche i zakochane serduszko zapełniało pustki i pomagało w dążeniu do celu.  Zawód, który wykonywał ratował innych pacjentów, a on czuł, że satysfakcja jest silniejsza i mógł powoli doprowadzać wszystko do porządku. Weszedł do gabinetu, niecierpliwie wyczekując, aż ktoś łaskawie powiadomi go gdzie znajduję się Hernandez.
Uśmiechał się szeroko, przypominając sobie niezwykłe chwile w jego towarzystwie, najlepsze chwile nie mające końca.

W pomieszczeniu zjawiła się młoda pielęgniarka na wózku, i ignorując jego spojrzenie podjechała delikatnie do biurka. Poprawiała niezgrabne loki, wystukując  rytm muzyki lecącej z radia. Żadne z nich nie zamierzało odezwać się słowem, tym bardziej pogarszając atmosferę panującą między dwójką.
- Czekasz tutaj na Diego?
- Nie widać? - zaśmiał się sarkastycznie, piorunując wzrokiem dziewczynę na wózku inwalidzkim.
-Kolejny cham - burknęła pod nosem.
Faceci ciągle uważali, że z powodu niedawno zaistniałego wypadku zostanie kaleką do końca życia. Ale ona miała swoje zdanie i zamierzała go bronić.
Nieszczęśliwe rozpoczęła się jej historia, i właśnie dlatego stała się bezbronna. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a mięśnie i kości umierały, potrzebując całodobowej rehabilitacji.
Nie miała pieniędzy, niestety. Rodzina odwróciła, a znajomi zapomnieli o dawnej
Violetcie Castillo.
- Dzięki, niezdaro. Co? Spadłaś z mostu i jakimś cudem żyjesz? - przesadził.
Świdrujące łzy pojawiły się w jej oczach, a krzyk bólu po raz kolejny powrócił.Nie była winna temu, że pozostanie jej bycie niepełnosprawną, nic takiego nie zrobiła.
- Nic o mnie nie wiesz, podła świnio. Nie chciałam stać się bezwładną, byłam normalna przez dwadzieścia dwa lata - krzyknęła, wyrywając cząsteczki.
Zawahał się lekko, myśląc czy aby napewno posłusznie ją osądził? Skoro wiedział, że czasami potrafi powiedzieć "aż" za wiele, nie powinien mówić nic, Verdas - kolejny dupek bez jakichkolwiek zmagań i dobijających sytuacji. Sny są realne, wtedy, gdy ktoś opowiada kłamstwa.
- Przepraszam, ja i mój niewyparzony język - krzyknął żałośliwie, podchodząc do niej w wdziękiem.
Jego każdy ruch uwodził kobiety i odnajdywał wzrokiem na tysiąc kilometr. Sylwetka przystojnego, przystojnego, ale czy dobrego?
- Wszyscy jesteście tacy sami - odpowiedziała, ocierając zapłakane policzki. - Osoby chore lub upośledzone są dla was pożytkiem do kolejnego wyśmiewania się i czułej satysfakcji - dodała.
Odebrało mu mowę, nie był w stanie wydać z siebie żadnego konkretnego zdania. Dlaczego nie zauważył jak bardzo już cierpiała? I dolewał oliwy do ognia? Bo był dupkiem - skończonym dupkiem. Z pewnością nie chciałby być w skórze tej biednej kruszynki. Codziennie wysłuchiwał by przezwiska o stanie swojego zdrowia i załamałaby się psychicznie, popełniając samobójstwo.
- Wyjdź stąd! Spotkałam kolejnego potwora raniącego każdego, bez wyjątku - szepnęła, wciągając powietrze ze świstem. 
I zrobił to. Zniknął z jej pola widzenia nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Nie chciał bardziej pogarszając jej humoru i stanu. Skrzywdził ją, znowu, znowu kogoś skrzywdził.








~Zrozumiałam.
Że jestem kimś, kto powinien decydować.
Co robić z tym, czego się nauczałam.
I wybieram nie bycie sobą.

- Czuję się podle, od trzech miesięcy jej rozpacz siedzi w mojej głowie. Nie mogę zapomnieć o jej pięknych oczach i tym, że powiedziałem te cholernie raniące słowa. Spotkaliśmy się kilka razy, ale w zupełnie zbiegowych okolicznościach, a ja czuję i widzę, że znaczy dla mnie coś więcej, Diego - minęło kilka podle spędzonych dni. 

Chłopak od tamtej chwili nie mógł na niczym się skupić, zrezygnował z pracy, zatrudnił detektywa i z niecierpliwością czekał na informację. Violetta - skrzywdzona przez los, zamąciła w jego życiu, wziął rozwód i czekał na nią, wciąż czekał.
- Jaa..wiem gdzie ona jest, tylko, że nie chcę cię znać. I wiem, że nie chciałeś ale serio, ona była zawsze w porządku - odpowiedział.
- Nie wytrzymam dłużej - schował twarz w dłonie, załamując się na dobre.
Przeprosiny nie wskurały, nic pożytycznego, a wyrzuty sumienia nie ustępowały. To właśnie go zmieniło, zmieniła na zupełnie innego człowieka, niż był kiedyś. 
- Leon, będzie inna, zobaczysz...
- Nie będzie, zamknij się i tak nie mów - warknął, trzaskając drzwiami.
Wyszedł powietrze siadając obok pobliskiego wysokiego muru. Bezsilność, co innego mu pozostało?
Mógł się zabić, ale po co? Wierzył, mocno wierzył, że znajdzie szatynkę - swojego anioła.





*



~Teraz jest dziś.
O jedno więcej niż dwoje.
Siła, kierunek, serce.
Chęci, które napełniają nas pasją.


Jej ciepły dotyk jest czymś w rodzaju ukojenia. Staram się odgonić od siebie złe myśli, napawając się kojącym ust dziewczyny. Dotyka opuszkami palców mojego policzka, dzięki czemu w jednej sekundzie moje ciało zaczyna drżeć. Nie mogę uwierzyć w to, co działo się do tej pory. Nie umiałem powiedzieć sobie jak bardzo kocham tą drobną istotkę. Jak bardzo zawirowała w moim życiu i postawiła przed trudnym wyborem. Tuli się do mnie, niczym zmarznięty miś poszukujący czegoś nowego.
Noc, którą spędziłem u jej boku, jest najwspanialszym marzeniem mężczyzny. Kocham ją, kocham, jak nikogo innego.

- O czym tak myślisz, mój aniele? - pytam, ilustrując każdy milimetr jej chudej sylwetki.
Wacha się na początku, ale po chwili powoli podnosi się do góry, łapiąc moją dłoń. Niekontrolowane uczucie zalewa moje wnętrze.
- Przed nami całe życie, Leon. Ale wiem, że spędzę je z tobą do końca. Razem będziemy łapać miliony gwiazd, razem będziemy wychowywać nasze pociechy, razem będziemy na zawsze - nie umiem powstrzymać miliarda łez, które jakimś cudem wydostają się z moim szmaragdowych oczu. 
Słowa dostają się do mojego mózgu, zapominając o wszystkim. Sekunda za sekundą mija nieubłagalnie, a ja wiem, że minie trzysta lat, a ja wciąż będę ją kochał coraz bardziej. Nic nie jest wyrazić mojego szczęścia.
Znalazłem ją, znalazłem miłość mojego życia.


Budzę się z bezsensownego snu, który nigdy się nie stanie. Dziesięć lat, to dużo, prawda?
Tyle czekałem i wciąż czekam. na osobę, która potrafiła mnie zmienić i rozweselić, nawet mnie nienawidząc. Ciągle próbowała uciec od rozmowy, a ja błagałem na kolanach, aby tylko porozmawiała ten ostatni raz, za późno.
Zniknęła już na wieki, skończyłem 35 lat, marzenia przeminęły z wiatrem, uczucia również.
Wtedy byłem głupim i niedojrzałym dzieckiem, stawiałem sam siebie przed trudnymi wyborami, a przy mnie był tylko mój przyjaciel. Straciliśmy kontakty, nie rozumiałem go, nie rozumiałem tego, że nie chciał, abyśmy razem byli w niebie i czuli się tak samo, nie wybaczyłem. Jej miejsca nie zastąpi nikt inny. Wolę żyć sam, nie potrzebuję nikogo, jej już nigdy nie odzyskam, straciłem swoją szansę.



Kiedy patrzę w twoje oczy, wiem.
Że kochałem cię tysiąc poprzednich żyć - uśmiechnąłem się.
Zamknąłem pamiętnik, ruszając do kuchni.
Nic się już nie zmieni, najwidoczniej, trzeba się poddać.
To właśnie zrobiłem.




Piosenki; Mas que dos, Mil Vida Atras,
Cytat; mojego autorstwa.






Od autorki;
Oto Shot, zdobyłam na niego niedawno pomysł :")
Mam nadzieję, że w jakimś sposób wam się podoba.
Czekam na opinię, trzymajcie się i miłych ferii,
jeśli macie od poniedziałku!
A jeśli nie powodzenia w szkole, kochani :")


Wiktoria









Theme by Violett