środa, 27 stycznia 2016

08: Kłamstwo niszczy wszystko.


Rozdział dedykuję Maddine ♥



~Bo czasami, to nie jest
 takie łatwe, jeśli jesteś.





Jej oczy przypominały demona, który przypałętał się do jej zwariowanego życia. Chowała twarz w dłonie, by po raz kolejny zalać się gorzkimi łzami. Nie wiedziałem co mogę zrobić, jak pocieszyć, pomóc odnaleźć siebie. Wtargnąłem do jej świata z nienacka, poznałem w zwykłym zbiegu okoliczności, a mimo to nie mogłem patrzeć jak bardzo zranił ją ten dupek. Dusza krzyczała, a rozgoryczone serce zapełniło się krwistą ciemnością, nie pamiętając o końcu tego dnia. Co mi pozostało? Nie znałem jej za dobrze, kilkakrotnie śmiałem się  z wyczynów jakie pokonywała, uważałem że jest psychiczną dziewczyną i może wyrządzić mi krzywdę, zamienić w piekło. A ona zgodziła się na propozycję, nie tylko dla siebie, ale też dla mnie, zgodziła się by zachować spokój i ciszę. Ciągle słyszałem jedynie nieustanny krzyk i słowa, obijające się echem, które jakimś cudem utkwiły w mojej głowie. Chwila nieuwagi, gwałtowność i ruszenie na ratunek, aby ratować Violettę. Wszystko działo się nagle, jej ucieczka i kilkugodzinne poszukiwanie, znalazłem ją zupełnie oszołomioną, roztrzęsioną i cierpiącą, przez niego; - Jamiego, sukinsyna.  
- Nie zasługiwał na ciebie - mina dziewczyny zrzędła i zdołała mówić tylko jedno - jak mógł!
Kochała go, mocno kochała, tysiące razy opowiadała jak bardzo jest z nim szczęśliwa, spotykała się na codziennej kolacji u Federico, mieszkała z nim, i planowała wspólną przyszłość. Jednak pozory mylą; anioły nie istnieją, bo istnieje tylko piekło.
Tamta chwila mogła trwać wiecznie, kiedy pośród zgubionych uczuć siedzieliśmy na marmurowym betonie, a wiatr wiał z jeszcze większą siłą dodając otuchy, tak piękne miejsce, pełne barwnych kolorów, fontanny i kwiatów, a tak wiele tragicznych zdarzeń?
- Kłamstwo niszczy wszystko...                                                                                                              

Odwróciłem się napięcie w jej stronę, poszukując zasiąkniętych od płaczu powiek.
Stan w którym była przerażał mnie tak bardzo, że sam mimowolnie próbowałem doprowadzić się do porządku i pokazać że to co się stało w ogóle mną nie wstrząsnęło i nie doprowadziło do emocji i nieprzyjemnych dreszczy, nie umiałem kłamać, niestety. Znałem ją kilka tygodni, trzy, cztery, nawet mniej. A tymczasem siedziałem i zastanawiałem się czy uda jej się wyjść z tej opresyjnej sytuacji. Może i była stuknięta, może i po skończeniu sprawy postanowiliśmy zerwać kontakty i to właśnie zamierzałem zrobić - co dalej?
Plan totalnie wybił się na dalszy bieg, zmieszanie zaprzątnęło umysł, a Holly była już końcem zemsty na którym nie zależało mi tak jak na tym, czy dziewczyna dojdzie do siebie.
- Przytul mnie, proszę - szepnęła jak najciszej, ściskając swoją jedwabną bluzę.
Westchnąłem, obejmując ramieniem jej kościstą sylwetkę i śpiewałem jedną z ulubionych piosenek aby uspokoić jej zwariowany oddech.
Po chwili podniosła się z ziemi i z wielką dumą otrzepała spodnie, po czym kiwnięciem kazała zrobić to samo.
- Dzięki, Leon, naprawdę. Zapomnij o tym co się działo i żyj dalej - złapała po drodze czarną torebkę i wybiegła na pustą przestrzeń.
- Violetta, co z nami? Co dalej będzie?...
- Kiedyś jeszcze się spotkamy, obiecuję - krzyknęła, ocierając policzki.
Kiedy zniknęła z pola mojego widzenia przymknąłem oczy, by się uspokoić. Koniec planu, koniec zemsty, koniec wspólnych wypadów, nie chciałem tego, naprawdę nie chciałem.


           
                               
                               

*
Otworzyłem drzwi, powoli wchodząc do pomieszczenia. Rzuciłem klucze w kąt rogu, i lekko się chwiejąc usiadłem na kanapie, mrucząc coś pod nosem. Ciemność, która opanowała cały dom w zupełności oddawała się do mojego nastroju. Było już bardzo późno, dzięki czemu osiedle oświetlały jedynie pojedyncze lampy.
- Gdzie byłeś? - rozglądam się wokoło, słysząc dobrze znany mi głos.
Siada obok mnie i z wielką powagą w głosie, przygląda się ze skupieniem mojej twarzy.
Skąd miał klucze do mojego mieszkania?
O ile dobrze pamiętam nikomu nie dawałem szyfru, ani nie wyrabiałem zapasowych kluczy.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, nie jesteś moją matką, przepraszam puszczalską matką...
- Jesteś pijany - stwierdza, bardziej pytając i zawiedzionym spojrzeniem rusza do kuchni, w celu przyniesienia pomarańczowego soku.
Stawia szklankę na stoliku i z założonymi rękoma czeka na dokładne wyjaśnienia. Mam mówić mu co robiłem, dlaczego to robiłem i po co?
Jego niedoczekanie.
- Mhm, no i co z tego? - pytam, wygodnie rozkładając się na sofie.
Rezygnuję z celu, przypominając sobie Whisky, która schowana jest gdzieś pośród sterty zakupów spożywczych. Chwytam za butelkę z nadzieją, że uda mi się jak najszybciej ją spożyć, jednak świadomość zawodzi mnie, ponieważ brunet otwiera okno i z wielką siłą wyrzuca ją na chodnik.
Zaciskam ręce w pieści, powstrzymując się od wybuchu. Ma szczęście, że nie mieszkam w bloku.
Już dawno dostałby porządny łomot i mandat za zakłócanie ciszy nocnej.To moje życie i mam prawo robić z nim co chcę, do cholery.
- To, że zachowujesz się jak piętnastoletni bachor, kiedy masz dwadzieścia-trzy lata i wiesz co znaczy "pić z umiarem"...
- Skończyłeś? Teraz muszę udać się do sklepu po nowy towar - burczę, nakładając skórzaną kurtkę.
Chłopak bezczynnie prowadzi mnie po schodach, rzucając na łóżko.
- Federico, kurwa mać, daj mi spokój - wrzeszczę wściekle widząc, że z hukiem zatrzaskuję mahoniową konstrukcję, pozbawiając mnie jakiegokolwiek wyjścia.
Pozostaję ucieczka przez balkon, lecz nie chcę ryzykować zdrowia, zważając na nienaturalną równowagę.
- Jeszcze mi za to podziękujesz. Teraz mów. Co się stało? Nie rób ze mnie idioty, nigdy nie używałeś alkocholu bez powodu - oznajmia.
Wzruszam ramionami, powoli zamykając oczy. Chcę już spać, odpocząć od dzisiejszych popieprzonych wydarzeń.
- Porozmawiamy kiedy indziej, ok? Daj mi spać - wzdycha, udając się do pokoju gościnnego.
Nie mam ochoty na rozmowę, musi to zrozumieć.






Od autorki;
Bonjuor ;*
Nie wiem czy się coś dzieje.
Mam nadzieję, że wam się podoba.
I chciałam was poinformować, że 
mam pomysł na kolejne opowiadanie ^-^
Tak, będziecie musieli mnie jeszcze znosić xD
Leon zaszalał - czy z powodu Fiolki?
Czy może są inne powody?
Pożyjemy, zobaczymy.
A i tak na marginesie; 
ja nie wymagam dziesięć tysięcy słów, serio.
Przecież sama sobie 40 000 nie nabiłam, nie?
Może i przesadzam, nie wiem ;-;
To tyle ;c

Do następnego <3
(rozdział 9 - może być z opóźnieniem)

Wikson xoxo


czwartek, 21 stycznia 2016

07: Jeżeli ją dotkniesz, zabiję cię


Rozdział dedykuję todos ♥
Dziękuję wam, kochani.



~Ostatecznie przegrałam walkę
ze swoim sercem






Zapach szpitalnego leczenia unosi się w powietrzu i dociera do moich nozdrzy, kiedy otwieram zmęczone powieki. Pokój rozjaśnia jedynie delikatne słońce, wydostające się z przyciemnionych okien. Świat wciąż wiruje przed moimi oczami, a zwyczajna ściana okazuję się podwójnym miejscem i wygląda, jakby chciała stamtąd wydostać i zrobić coś szalonego. 
Zastanawiam się jak długo tutaj jestem i jak długo spałam, podczas szalonego rytmu bicia mojego serca. Nikt nie zaszczycił mnie swoją obecnością i najwidoczniej nie zamierza mnie odwiedzić - codzienność. 
Francesca właśnie teraz szlaja się po najlepszym klubie w mieście, a Jamie beztrosko bawi się, zapominając, że ma swoją ukochaną od ponad pięciu lat. Pozostał Federico, który zajęty jest Ludmiłą i nie zamierza szybko wypuścić jej z łoża małżeńskiego. Poszukując telefonu przez jednolitą mgłę, dostrzegam stos kwiatów stojących na szafce. Osoba, która je tutaj przyniosła naprawdę się postarała, ponieważ czerwone róże idealnie współgrają z szarym nastrojem szpitala. 
- Podobają ci się? - wzrokiem odnajduję mężczyznę, który seksownie unosi brew i zachęcająco opiera się o framugę drzwi. Uśmiecham się szeroko, zapraszając gościa do środka. Verdas romantykiem? Niemożliwe. 
- Co ty tutaj robisz?...
- Przyszedłem odwiedzić swoją wspólniczkę - odpowiada, śmiejąc się cicho.
Jego głos jest niczym niewidoczny cichot. Pod wpływem przenikliwego wpatrywania się w szmaragdowe tęczówki, zastanawiam się, jak się tutaj znalazłam? Omdlenie nie powoduję kilkudniowego pobytu w chorym i nieleczącym ludzi szpitalu. Nienawidzę go i to już się chyba nie zmieni. 
- Skąd wiesz, że tutaj jestem? - pytam, przygryzając wargi.
Atmosfera zaczyna robić się dość skomplikowana, ponieważ od piętnastu minut nie spojrzeliśmy na siebie wymownie, czy pokłóciliśmy o błahostkę. Pomimo współpracy jaką razem nawiązaliśmy, ciągle nie dało się dojść do porozumienia i w normalny sposób, z głębokim żalem przeprosić siebie nawzajem. Jego i moje niedoczekanie. 
- Stąd, że to ja cię tutaj przywiozłem?...
- Nie musiałeś - piszczę. 
Cholera, co ja robię?
- Dzięki, niezmiernie się cieszę, że jesteś mi wdzięczna - burczy z wyłącznym sarkazmem, zaciskając pięści.
Ten człowiek cały czas się denerwuję i wybucha za każdym razem, gdy powie się coś obraźliwego na jego temat, lub naruszy męskie ego. Nie zrozumiem tego, choć bardzo bym chciała wiedzieć dlaczego należy do sztywniaków.
- Przepraszam, nie gniewaj się ty mój przystojny wspólniku - śmieje się, kiedy szatyn zajmuje krzesełko.
- Przystojny, powiadasz? Nie chcę cię martwić, ale masz chłopaka...
- Nie wiem czy mam - oczy zaczynają świdrować, kiedy łzy chcą wydostać się na zewnątrz.
Z wielkim trudem zaciskam szczękę, nadaremnie. Ocieram policzki, przypominając sobie chwilę spędzone z miłością, która zajmuję się tanimi dziwkami, ponieważ już "dawno" mu się znudziłam. Przecież tak obiecywał, że mimo przeszkód nigdy mnie nie opuści, bo za bardzo mnie kocha.
- Violetta, co jest? - pyta zaniepokojony, przyglądając mi się z bliska. - Mów
- Zarzucił mi, że go zdradzam. Z tobą. Wykorzystał sprytnie moment i zaciągnął mnie do łóżka. Po naszym spacerze zastałam go pijanego i powtarzającego cholernie bolesne słowo "suka", kierowane wprost do mnie - wybucham.
Zielonooki wytrzeszcza powieki ze zdziwienia i myśli nad sensowną odpowiedzią. Jego mina ewidentnie pokazuję, że jest gotów stawić czoła dupkowi, który tak potwornie rani mnie swoim podłym zachowaniem.
Beznamiętnie wpatruję się w widoki za oknem, próbując skupić myśli na czymś zupełnie innym. Pod wpływem impulsu przytulam się do jego koszulki i wysportowanego ciała.
- Spokojnie, jesteś bezpieczna - szepcze troskliwie, gładząc mnie po włosach.
Niechętnie wyrywam się z uścisku, czując ogromny żal i nicość, połączoną z bezsilnością. Płacz zamienia się w cichy szloch, kiedy z powrotem wszystko do mnie wraca. Napięcie wygrywa i po raz kolejny zanoszę się łzami. To koniec.
Nasz związek rozpada się z każdą sekundą, łamiąc mi serce.


Kilka minut później znajdowałam się już w pokoju należącym do ordynatora oddziału. Leon niestety udał się już na spotkanie, ponieważ umówił się z Joshem, detektywem który pomagał i pomaga nam w planie zemsty na Stele.
- Doktorze, co było powodem mojego pobytu tutaj? - pytam zaciekawiona, siadając ma miękkiej sofie.
Gabinet w ogóle nie przypomina złego nastroju, wręcz przeciwnie zachęca do częstszego zaglądania i zdobywania naklejki pod tytułem "dzielny pacjent". Dzieci uwielbiają takiego typu podarunki.
- Krwotok spowodowany był osłabieniem organizmu podczas miesiączki. Proszę pamiętać, aby dbać o siebie i nie lekceważyć poważnych bólów brzucha - oznajmił z przekonaniem, wypisując podstawowe dane na czystej kartce papieru.
Kiwnęłam twierdząco głową, poprawiając granatowe spodnie. Rzeczywiście, ostatni miesiąc był dla mnie cholernie trudny, ponieważ zmagałam się z okropnym humorem, a problemy same pojawiały się z nienacka, krzyżując wszystkie moje plany i marzenia.
- Dziękuję za wszystko, do widzenia - żegnam się gestem dłoni i ruszam w stronę wyjścia.
Chłodny wiatr otula moją twarz, kiedy wychodzę z ponurego miejsca. Odkąd pamiętam wypadki  i niekomfortowe sytuacje zawsze kojarzyły mi się z ozięmbłym szpitalem.
- Vilu - spoglądam na właściciela czarnego samochodu.
Nareszcie ktoś sobie o mnie przypomniał, musiało się coś stać.
- Cześć Fede - mruczę, zapinając pas.
Chłopak puszcza mi przelotne spojrzenia i z wielką prędkością udaję się w stronę apartamentu. Powstrzymuję się od głośnego wybuchu i wypuszczam ze świstem powietrze.






*
- Myślisz, że Jamie się zmieni? - pytam żałośnie, kiedy Leon upija łyka swojej lemoniady.
Nie wiem, jak mogę podziękować mu za to, że jest przy mnie, kiedy czuję się okropnie z szczerą prawdą. Każda sekunda uświadamia mi, że szczęście minęło wraz z odejściem uczuć.
- Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu. Jestem pewien, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko...
- Dziękuję ci, naprawdę - uśmiecham się szeroko, wyłamując palce.
Zaciskam szczękę, by ponownie nie rozkleić się na jego oczach i pokazać, jak bardzo cierpienie owładnęło mój umysł i doprowadziło do takiego stanu. Chowam twarz w dłonie i z rozpędem wybiegam z kawiarenki. I nagle jak za dotknięciem różdżki pięściami okładam pień drzewa, wyładowując na nim swoje emocje i agresywne zachowanie.
- Ty suko - odwracam się napięcie w stronę dobrze znanego mi głosu.
Skomlę cicho, kiedy widzę kto stoi przede mną i wbija mi w serce tysiące szpilek. Powoli wycofuję się do tyłu myśląc, że uda mi się, lecz niestety, jestem w pułapce. Dostrzegam złość w jego tęczówkach, ale staram się opanować strach.
Zwijam się, czekając na uderzenie, kiedy ktoś przytrzymuję jego dłoń i syczy kilka słów.
-Jeżeli ją dotkniesz, zabiję cię...








Od autorki;
Leon to maczo ♥
Dzisiaj nie narzekam, że jest zły bo
mam wrażenie, że pierwszy raz jakoś mi się troszku podoba xD
Hola, cómo estás? ^^
I w ogóle co to było z tym poronieniem? XD
Violetta nie była zapłodniona przez szatańskie nasienie.
Zrobiłam z Jamiego sukinsyna, czy to koniec ich związku?
Pożyjemy zobaczymy! ;d
W każdym razie Leon jest troskliwy, teraz.
Ja nic nie planuje, no wcale(serio) ;p
Liczę, że z komentarzami
pójdzie wam tak dobrze jak w szósteczce ^^
I dziękuję wam, motywujecie mnie, zawsze :")
Macie jakieś pytania? ;*
Zapraszam: KLIK

Do następnego <3
Wikson  ♥

sobota, 16 stycznia 2016

06: Meksykański akcent


Z dedykacją dla Blake <3
<Nie gniewam się>


~ Wracam, by się pożegnać.
Zostaną łzy.








Złamanie prawa i dotychczasowych pieprzonych kodeksów było warte każdego poświęcenia. Zakrwawione serce, które kiedyś było owocem miłości stało się niewidzialną cząstką mnie. Chęć zemsty za wszystkie dotąd wzniosłe upadki buzowało w moich uczuciach, każdy kolejny dzień wydawał się początkiem nowego życia, bez istotnych problemów i przejętych halucynacji. 
Związek z Jamiem wisiał na włosku. Błahostki bezboleśnie rozpoczynały kłótnie, a on nie wierzył już w żadne moje słowo. Widziałam zmianę, widziałam zmianę i to, że między nami nie jest już tak samo jak kiedyś. Prymitywność zniknęła, poczucie bezpieczeństwa odeszło na dalszy plan, jakby chciało wyrwać mnie z otchłani bezsilności. 

- Violetta, nie poznaję cię. Zdradzasz mnie, nawet się do tego nie przyznając...
- Ty nie wiesz nic, nie wiesz co ja czuję, nie wiesz jak bardzo ranisz mnie swoim niedbałym zachowaniem - krzyknęłam żałośnie, czując nieprzyjemnie pieczenie w oczach. 
Mężczyzna niewzruszony pozostawał jednoznacznie obojętny na przemówienie mu do rozsądku. Zaufanie jest podstawą związku - on mi nie ufał, dlaczego? Mówiłam prawdę, nie okłamałam go jeszcze nigdy dotąd. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć, że dzięki Verdasowi odzyskam swoją dumę i godność. Pomożę mi w zemszczeniu się na tej podłej suce, która męczyła także jego. 
- Myślisz, że możesz robić ze mnie idiotkę? I że Francesca trzykrotnie nie widziała cię. podczas spędzania czasu z Cathriną? Śmiałaś się, zalotnie uśmiechałeś się, a mnie wmawiałeś, że jesteś przeziębiony. Nie zdziwię się, jeśli dotrze do mnie wiadomość, że Jamie Collins przeleciał sławną cheerleaderkę - zamarł.
Wstyd ogarnął go całego, a dusza najprawdopodobniej zaczęła się cichuteńko chować i nie pokazywać nic, zero. Mina natychmiast zrzędła, a jego szare tęczówki przybrały jednobarwny kolor.
Nie mógł już dłużej mnie oszukiwać, bo znałam całą prawdę. Znałam go zbyt dobrze, aby niczego nie zauważyć, oddalał się ode mnie z własnej winy. Ścisnęłam mocniej kluczyki od auta, czekając na odpowiedź z jego strony. Przybliżył się do mnie, delikatnym ruchem uniósł podbródek i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Z wielkim trudem próbowałam wyrwać się z jego mocnego uścisku, pogłębiłam pocałunek, oszukując samą siebie. Nie mogłam oprzeć się dotknięciu jego mięśni, powoli rozpinając pasek od spodni.
Nie przerywając czynności stanowczym ruchem rozerwał ze mnie skrawek sukienki, pozostawiając mnie w zupełnie oszołomionym stanie. Pieścił moje ciało, doprowadzając mnie do szału.
Oboje pragnęliśmy się nawzajem, zapominając o problemach. W pomieszczeniu rozległ się dzwonek. Czy akurat w takim momencie ktoś musiał tutaj zawitać? Natrętny gość nie ustępował, denerwując mnie swoim zachowaniem. Narzuciłam na siebie białą koszulę, schodząc na dół.
- To są jakieś żarty? Po raz drugi przychodzę do ciebie, przerywając ci w sprawach łóżkowych - zmierwził mnie wzrokiem.
Naprawdę niedługo zwariuję. Znowu pojawił się tutaj zielonooki, zastając mnie pół nagą. Tym razem udało mu się przyjść w porę. Teoretycznie myśląc raczej zakończyliśmy "namiętne chwile", więc nie mam do niego żalu.
- Spokojnie, panie nieodpowiednia pora. Nadzwyczaj zapomniałam o naszym spotkaniu, wybacz - zadowolony, wszedł do środka.
Apartament, który zamieszkiwałam dużo różnił się od wystroju jego mieszkania. Nigdy nie narzekałam na brak jakichkolwiek pieniędzy, więc śmiało mogłam stwierdzić, że obydwoje byliśmy sobie równi, jeśli chodziło o panujące klimaty.
- Kochanie, gdzie jesteś? - nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy swoim piskliwym głosikiem odpowiedział za mnie.
Niemożliwie było przebywać z nim, nie mając humoru, ponieważ od początku naszej znajomości odkryłam jego prawdziwe "ja" i zauważyłam, że należał do osób cieszących się życiem.
- Może wypadałoby się ubrać? Chyba, że wolisz paradować po mieście w samej bieliźnie, o ile ją masz - wygodnie usadowił się na kanapie, przełączając kanały.
Pobiegłam na górę, logicznie próbując poukładać natłok myśli w głowie. Czasami szorstki i zadufany w sobie, później wesoły i przyjazny, idealnie się maskował, to właśnie jego jedyna zaleta.







Dzisiejszy dzień celowo miał na myśli udobruchanie mojego stanu i doprowadzenie do wyśmienitego humoru. Verdas niejednokrotnie opowiadał dowcipne historie, rozbawiając mnie jeszcze bardziej.
Meksykański akcent wzbudzał wielkie zainteresowanie, a jego zniewalający uśmiech potrafił przyprawić o minimalne dreszcze i uczucie szczęścia, połączonego z domowym ciepłem. Tajemniczość, którą miał w sobie potrafiła zainteresować każdego przybysza. Chwila mogła trwać nieskończenie wiele, kiedy zbliżaliśmy się do upragnionego celu i jako para dobrych "przyjaciół" szliśmy przed siebie, nie poddając się i wierząc w cuda. Psychiczny laluś okazał się być naprawdę miłym człowiekiem i mimo lekkich, początkowych niezgodności byłam w stanie wybaczyć mu niektóre kontrowersyjne przezwiska, czy sytuację.
- Przystojny, jestem, co? - otrząsnęłam się z głębokiego transu, spoglądając na niego litościwie.
Nie kłamał, był przystojny. Urocze dołeczki i tęczówki wprowadzające w obłęd, oczy, które zmieniały swoją barwę podczas wybuchu złości, wysportowane ciało i dres, w którym nawet Collins nie wyglądał tak dobrze.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś pacanem? - zaśmiałam się.
Kiwnął twierdząco głową, wskazując na mnie, kiedy bezczynnie wzruszyłam ramionami nie przejmując się tym, co zrobiłam i mogłam zrobić. Po prostu, byłam uczciwa i lojalna, kiedy inni ludzie okłamywali swoich najbliższych powodując rozpad małżeństwa, związku, czy utratę kontaktów z rodziną.
- Mówiłaś ty, ale ja ciebie w ogóle nie słucham...
- Skoro mnie nie słuchasz, sam będziesz radził sobie z natrętną dziunią...
- Przepraszam, dobra? Jesteś taka wredna i mną manipulujesz - burknął, idąc przed siebie.
- Dzięki, Leon, mam to w genach - uśmiechnęłam się sztucznie.
Jednoznacznie z oddali można usłyszeć było ciche burczenie chłopaka w moją stronę. Szczęście rozpierało mnie od środka, zważając na jego przyciemnione oczy, puszczające jedyne przelotne spojrzenia, zabijające spojrzenia.
- Oj, nie gniewaj się - rzuciłam zalotnie.
Wciąż był tak samo sztywny, czyżbym naruszyła jego męskie ego?
- Boże, wyluzuj. Zachowujesz się jak moja babcia - przegięłam, chyba.
Rozejrzałam się dokoła, lecz niestety napotkałam pustą przestrzeń pomiędzy ulicą a parkiem.
Nie ma go, przepadł jak kamień w wodzie, co za cham. Chyba czas zacząć plan B, i wybić mu niedorzeczną głupotę. Panie Verdas, poznasz moje prawdziwe oblicze.






*
- Ten twój Leon jest niczego sobie - zacichotała włoszka, przeglądając jesienną kolekcję. 
Sklep wyjątkowo był dość pusty, gdzieniegdzie pojawiały się osoby, zupełnie niezainteresowane dzisiejszym stylem mody. Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- Mój? Mój jest tylko i wyłącznie Jamie - odpowiedziałam cicho, nie będąc do końca pewna swoich słów. 
Po raz kolejny powrót do domu okazałaś się błędem, ponieważ zastałam go tam kompletnie pijanego i załamanego. Kolejna niepotrzebna sprzeczka, kolejne rozczarowanie wymalowane na mojej twarzy, to chyba zostanie już moją codzienną rutyną. 
- Nie udawaj, że ci się nie podoba...
- Francesca, jeśli chcesz rozmawiać o Leonie, to znajdź sobie lepszą towarzyszkę, a ja pójdę do domu. To miały być zakupy, nie pogawędki - zdenerwowana podniosła ręce w geście obronnym.
- Nie musisz się na mnie wyżywać, tylko dlatego, że masz okres - bąknęła, płacąc za błękitną sukienkę.
Gdyby tylko wiedziała co jest powodem mojego rozczarowania. Nie chciałam męczyć ją swoimi problemami, jedynym prostym rozwiązaniem było po prostu zachowanie wszystkiego co dzieję się w moim życiu w sobie, i nie ujawnianie żadnego, najmniejszego szczegółu. 
- Fran, tyle, że ja - upuściłam zakupy, przytrzymując się pobliskiego blatu. 
Syknęłam, czując niemiłosierny ból w podbrzuszu i z hukiem osunęłam się na ziemię. Usłyszałam jedynie głośny krzyk przyjaciółki, wzywającej pomóc, kiedy dostrzegła kałuże krwi. Duże zbiorowisko podbiegło do mojej chudej sylwetki i wielkim trudem wypowiedziałam kilka słów, w stronę zmartwionej Cauvilgi.
- Pomóż mi, to cholernie boli - szepnęłam, niemalże płacząc i ściskając mocniej jej chudą i aksamitną dłoń.
- Violu, trzymaj się. Zaraz będziemy w szpitalu.






Od autorki; 
Na początku chciałabym prosić was o jedno.
Mówcie szczerze, jeśli to opowiadanie wam się nie podoba,
jeśli jest coś co wam przeszkadza,
albo uważacie, że nie nadaję się do pisania ;")
Witam was już w szóstym rozdziale :D
Z góry przepraszam za błędy, ale 
jakoś nie mam siły na ich sprawdzanie.
Liczę, że rozdział w jakiś sposób wam
się podoba, o ile można go nazwać w ogóle rozdziałem xD
Nie dzieje się dużo, bo wkońcu to ja.
Czyżby Fran kłamała, żeby pogrążyć Jamiego?
Relacja Leona i Violetty jest skomplikowana, 
ale zobaczycie niedługo to się zmieni ;")
Jak tam, macie już ferie?
 Możecie hejtować mnie albo Jamiego,
pozwalam, haha ^,^
Co się stało Violetcie? 
  Czyżby to coś poważnego? ;")
Liczę na was z komami 8)

Do następnego, kochani <3
Wika ♥

























środa, 13 stycznia 2016

One Shot - Rytm miłości "cz 1"


~I znalazłem cię.
Nasze dusze, połączone w rytm muzyki,
ognisty księżyc lśni.
Słowa rzucane na wiatr,
przy tobie jestem kimś innym.

- autor; Victoria





Poznaliśmy się zupełnym przypadkiem.
Ona i ja, ja, i ona - z pozoru tacy sami, rozgoryczeni i czekający na szczęście.
I wtedy świat nabrał barw, sprawił, że kłopoty odeszły w niepamięć. Deszcz był jednojakim słońcem, ptaki śpiewały a drzewa udawały, że są z nami, i mówią, tak jak my - ludzie. 
Przyszła pora zimowa, nic nie było takie samo, coraz częściej w skomplikowanie rozpadało się tysiące związków a zdrady chodziły fałszywie po trudnym przypadku, ale czy właśnie los to zaplanował? Może to nasza wina? En mi mundo.
Szliśmy dalej, prowadząc się ku drodze wspaniałego i nowego życia, które czekało u bram naszych niebios, czekało na nas i byliśmy coraz bliżej - to tylko wyobraźnia?
Nikt tego nie wie, nikt nie wie jak jest za horyzontem, ludzie chcą wierzyć w to co chcą wierzyć, tylko nie w prawdę. Jaka była nasza historia? Zupełnie odmienna, różniliśmy się, nie byliśmy w żadnym przypadku związani emocjonalnie, podłe charakterki buzowały w naszych uczuciach, ja próbowałem nad tym panować, ona była bliżej zwycięstwa. Miłość - przybyła, z dojrzałym wiekiem i co zrobiła? Połączyła w rytmie miłości.






~Kiedy jesteś, mogę dać z siebie więcej.
Unosi się kurtyna i zaczyna brzmieć.
Twój głos i mój głos - w tej samej piosence.


Kolejny piątkowy wieczór, spędzony samotnie, oglądając wschód słońca i łunę księżyca.  Jedyny fałszywy ruch...i już po nas.  Nagle pojawia się głucha ciemność i szara mgła, zasłaniające najpiękniejsze odblaski.
Brunet od czasu do czasu popijał swoją zimną od chłodu kawę. Drążył temat swojego nudnego dotychczasowego życia, i myślał nad sensem istnienia istot żywych. Świat wydywał się taki duży, a jednak coś było źle zainterpetowane - zaufanie. Ufał komuś kogo mocno kochał, a zauroczenie owładnęło nim całym, nagle zdał sobie sprawę, że popełnił błąd? Ana bywała dość dziwna, ale nigdy nie pomyślał, że może go zbić z tropu i zmienić we wrak człowieka.
Seksowne ciało przyciągało mężczyzn i dzięki nim, Verdas coraz częściej stawał się okrutnym brutalem. Każdego, kto zbliżył sie do jego ukochanej traktował podobnie, zabijał. Mafia, pieniądze i kilka rzeczy mogły natychmiast wypełnić jego prośbę, podwójna stawka - śmierć.
Taki traktat zawiązał i nie zamierzał nic innego robić.
Udał się do pobliskiego szpitala, by porozmawiać z przyjacielem. Diego zawsze był uczciwy i dobry, a swoich bliskich nigdy nie pozwolił skrzywdzić.  Kruche i zakochane serduszko zapełniało pustki i pomagało w dążeniu do celu.  Zawód, który wykonywał ratował innych pacjentów, a on czuł, że satysfakcja jest silniejsza i mógł powoli doprowadzać wszystko do porządku. Weszedł do gabinetu, niecierpliwie wyczekując, aż ktoś łaskawie powiadomi go gdzie znajduję się Hernandez.
Uśmiechał się szeroko, przypominając sobie niezwykłe chwile w jego towarzystwie, najlepsze chwile nie mające końca.

W pomieszczeniu zjawiła się młoda pielęgniarka na wózku, i ignorując jego spojrzenie podjechała delikatnie do biurka. Poprawiała niezgrabne loki, wystukując  rytm muzyki lecącej z radia. Żadne z nich nie zamierzało odezwać się słowem, tym bardziej pogarszając atmosferę panującą między dwójką.
- Czekasz tutaj na Diego?
- Nie widać? - zaśmiał się sarkastycznie, piorunując wzrokiem dziewczynę na wózku inwalidzkim.
-Kolejny cham - burknęła pod nosem.
Faceci ciągle uważali, że z powodu niedawno zaistniałego wypadku zostanie kaleką do końca życia. Ale ona miała swoje zdanie i zamierzała go bronić.
Nieszczęśliwe rozpoczęła się jej historia, i właśnie dlatego stała się bezbronna. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a mięśnie i kości umierały, potrzebując całodobowej rehabilitacji.
Nie miała pieniędzy, niestety. Rodzina odwróciła, a znajomi zapomnieli o dawnej
Violetcie Castillo.
- Dzięki, niezdaro. Co? Spadłaś z mostu i jakimś cudem żyjesz? - przesadził.
Świdrujące łzy pojawiły się w jej oczach, a krzyk bólu po raz kolejny powrócił.Nie była winna temu, że pozostanie jej bycie niepełnosprawną, nic takiego nie zrobiła.
- Nic o mnie nie wiesz, podła świnio. Nie chciałam stać się bezwładną, byłam normalna przez dwadzieścia dwa lata - krzyknęła, wyrywając cząsteczki.
Zawahał się lekko, myśląc czy aby napewno posłusznie ją osądził? Skoro wiedział, że czasami potrafi powiedzieć "aż" za wiele, nie powinien mówić nic, Verdas - kolejny dupek bez jakichkolwiek zmagań i dobijających sytuacji. Sny są realne, wtedy, gdy ktoś opowiada kłamstwa.
- Przepraszam, ja i mój niewyparzony język - krzyknął żałośliwie, podchodząc do niej w wdziękiem.
Jego każdy ruch uwodził kobiety i odnajdywał wzrokiem na tysiąc kilometr. Sylwetka przystojnego, przystojnego, ale czy dobrego?
- Wszyscy jesteście tacy sami - odpowiedziała, ocierając zapłakane policzki. - Osoby chore lub upośledzone są dla was pożytkiem do kolejnego wyśmiewania się i czułej satysfakcji - dodała.
Odebrało mu mowę, nie był w stanie wydać z siebie żadnego konkretnego zdania. Dlaczego nie zauważył jak bardzo już cierpiała? I dolewał oliwy do ognia? Bo był dupkiem - skończonym dupkiem. Z pewnością nie chciałby być w skórze tej biednej kruszynki. Codziennie wysłuchiwał by przezwiska o stanie swojego zdrowia i załamałaby się psychicznie, popełniając samobójstwo.
- Wyjdź stąd! Spotkałam kolejnego potwora raniącego każdego, bez wyjątku - szepnęła, wciągając powietrze ze świstem. 
I zrobił to. Zniknął z jej pola widzenia nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Nie chciał bardziej pogarszając jej humoru i stanu. Skrzywdził ją, znowu, znowu kogoś skrzywdził.








~Zrozumiałam.
Że jestem kimś, kto powinien decydować.
Co robić z tym, czego się nauczałam.
I wybieram nie bycie sobą.

- Czuję się podle, od trzech miesięcy jej rozpacz siedzi w mojej głowie. Nie mogę zapomnieć o jej pięknych oczach i tym, że powiedziałem te cholernie raniące słowa. Spotkaliśmy się kilka razy, ale w zupełnie zbiegowych okolicznościach, a ja czuję i widzę, że znaczy dla mnie coś więcej, Diego - minęło kilka podle spędzonych dni. 

Chłopak od tamtej chwili nie mógł na niczym się skupić, zrezygnował z pracy, zatrudnił detektywa i z niecierpliwością czekał na informację. Violetta - skrzywdzona przez los, zamąciła w jego życiu, wziął rozwód i czekał na nią, wciąż czekał.
- Jaa..wiem gdzie ona jest, tylko, że nie chcę cię znać. I wiem, że nie chciałeś ale serio, ona była zawsze w porządku - odpowiedział.
- Nie wytrzymam dłużej - schował twarz w dłonie, załamując się na dobre.
Przeprosiny nie wskurały, nic pożytycznego, a wyrzuty sumienia nie ustępowały. To właśnie go zmieniło, zmieniła na zupełnie innego człowieka, niż był kiedyś. 
- Leon, będzie inna, zobaczysz...
- Nie będzie, zamknij się i tak nie mów - warknął, trzaskając drzwiami.
Wyszedł powietrze siadając obok pobliskiego wysokiego muru. Bezsilność, co innego mu pozostało?
Mógł się zabić, ale po co? Wierzył, mocno wierzył, że znajdzie szatynkę - swojego anioła.





*



~Teraz jest dziś.
O jedno więcej niż dwoje.
Siła, kierunek, serce.
Chęci, które napełniają nas pasją.


Jej ciepły dotyk jest czymś w rodzaju ukojenia. Staram się odgonić od siebie złe myśli, napawając się kojącym ust dziewczyny. Dotyka opuszkami palców mojego policzka, dzięki czemu w jednej sekundzie moje ciało zaczyna drżeć. Nie mogę uwierzyć w to, co działo się do tej pory. Nie umiałem powiedzieć sobie jak bardzo kocham tą drobną istotkę. Jak bardzo zawirowała w moim życiu i postawiła przed trudnym wyborem. Tuli się do mnie, niczym zmarznięty miś poszukujący czegoś nowego.
Noc, którą spędziłem u jej boku, jest najwspanialszym marzeniem mężczyzny. Kocham ją, kocham, jak nikogo innego.

- O czym tak myślisz, mój aniele? - pytam, ilustrując każdy milimetr jej chudej sylwetki.
Wacha się na początku, ale po chwili powoli podnosi się do góry, łapiąc moją dłoń. Niekontrolowane uczucie zalewa moje wnętrze.
- Przed nami całe życie, Leon. Ale wiem, że spędzę je z tobą do końca. Razem będziemy łapać miliony gwiazd, razem będziemy wychowywać nasze pociechy, razem będziemy na zawsze - nie umiem powstrzymać miliarda łez, które jakimś cudem wydostają się z moim szmaragdowych oczu. 
Słowa dostają się do mojego mózgu, zapominając o wszystkim. Sekunda za sekundą mija nieubłagalnie, a ja wiem, że minie trzysta lat, a ja wciąż będę ją kochał coraz bardziej. Nic nie jest wyrazić mojego szczęścia.
Znalazłem ją, znalazłem miłość mojego życia.


Budzę się z bezsensownego snu, który nigdy się nie stanie. Dziesięć lat, to dużo, prawda?
Tyle czekałem i wciąż czekam. na osobę, która potrafiła mnie zmienić i rozweselić, nawet mnie nienawidząc. Ciągle próbowała uciec od rozmowy, a ja błagałem na kolanach, aby tylko porozmawiała ten ostatni raz, za późno.
Zniknęła już na wieki, skończyłem 35 lat, marzenia przeminęły z wiatrem, uczucia również.
Wtedy byłem głupim i niedojrzałym dzieckiem, stawiałem sam siebie przed trudnymi wyborami, a przy mnie był tylko mój przyjaciel. Straciliśmy kontakty, nie rozumiałem go, nie rozumiałem tego, że nie chciał, abyśmy razem byli w niebie i czuli się tak samo, nie wybaczyłem. Jej miejsca nie zastąpi nikt inny. Wolę żyć sam, nie potrzebuję nikogo, jej już nigdy nie odzyskam, straciłem swoją szansę.



Kiedy patrzę w twoje oczy, wiem.
Że kochałem cię tysiąc poprzednich żyć - uśmiechnąłem się.
Zamknąłem pamiętnik, ruszając do kuchni.
Nic się już nie zmieni, najwidoczniej, trzeba się poddać.
To właśnie zrobiłem.




Piosenki; Mas que dos, Mil Vida Atras,
Cytat; mojego autorstwa.






Od autorki;
Oto Shot, zdobyłam na niego niedawno pomysł :")
Mam nadzieję, że w jakimś sposób wam się podoba.
Czekam na opinię, trzymajcie się i miłych ferii,
jeśli macie od poniedziałku!
A jeśli nie powodzenia w szkole, kochani :")


Wiktoria









sobota, 9 stycznia 2016

05: Wariatka z Manhattanu


Dedykacja dla Naty ;*



~
Połączymy siły,
dokonamy czegoś niemożliwego







Razem z szatynką zmierzaliśmy w stronę mojego apartamentu. 
Niechętnie odwracała się, aby po chwili na jej ustach pojawił się śliczny uśmiech. Nie zadawałem więcej pytań, by w spokoju dotrwać do upragnionego planu. Determinacja obwładnęła krwinki mojego mózgu, dzięki czemu potwornie chciałem zacząć współpracować. 
Do końca nie wierzyłem, że dziewczyna, którą nazywałem "psychiczną" zgodziła się mi pomóc. Możliwości dla których to zrobiła, mogło być nieskończenie wiele, a tą pierwszą zdecydowanie było to, że sama nienawidziła Holly. Zniszczyła ich przyjaźń, rozdzieliła od rodziny i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że zakochała się we mnie wariatka z Manhattanu. Wybuchnąłem śmiechem, zainteresowując tym swoją towarzyszkę. 
- Wiesz, chyba pojąłem to, że osoba, której oboje nie trawimy jest walnięta - oznajmiłem, odkluczając drzwi.

Lekko zszokowana rozglądała się po wnętrzu. Mieszkałem w dość bogatej dzielnicy, więc dom wyglądał bardzo podobnie. Kremowe ściany, spośród których wyłaniały się zdjęcia wszystkich najlepszych wspomnień. Wspaniały pokój z kinem domowym, ogromna kuchnia, salon, i moje upragnione królestwo. Sypialnia do tej pory była zamieszkiwana tylko przeze mnie. Od czasu do czasu pojawiały się tam inne kobietki. Skutki imprezowania były szokujące.
- Naprawdę? Nie wiem czy pytałam, ale ile się znacie?...
- Miesiąc? Pracowałem  na pobliskim uniwersytecie i tam się spotkaliśmy. Myślałem, że to fajna babka, myślałem - krzyknąłem, wyjmując whisky.
Po drodze zgarnąłem też dwa kieliszki i mnóstwo słodyczy. Musimy być rozluźnieni podczas pracy. Usiadłem obok niej po kolei wymieniając słabe punkty. Niespodziewałem się, że w ogóle nie zainteresuję się tym co mam jej o sobie do powiedzenia. Najwidoczniej wciąż była zła, a liczył się dla niej wyłącznie Collins. Bardzo podobnie miał na imię uczeń, który był ze mną w klasie podstawowej.
Jamie Collins. 
- Pamiętaj, że po skończeniu wszystkiego kontakt się urywa...
- Tak, wiem, mówiłaś mi to już dziesięć razy - krzyknąłem dość przekonująco.
Na czystej kartce papieru powoli zaczęła wypisywać wydarzenia. Niektóre rzeczy wyglądały drastycznie, ale przecież o to właśnie nam chodziło. Ja chciałem mieć święty spokój, a ona się zemścić.
Wredność i podłość, która nas łączyła niezwykle mi się podobała. Zgrywaliśmy się idealnie. Dokładnie wiedzieliśmy czego chcemy, co musimy robić dalej, bez żadnych nieporozumień i niepotrzebnych sprzeczek. Bałem się jedynie tego, czy przechytrzymy sprytnie dziewczynę z tapetą. Niespodziewanie przypomniały mi się chwile, kiedy nie mogłem normalnie prowadzić lekcji, dlatego, że ciągle niepotrzebnie dodawała swoje trzy grosze i uważała, że może zrobić każdą rzecz.
Denerwowało mnie to, zawsze.
Otrząsnąłem się z transu skupiając się na pomysłach Violetty. Sytuacja upodobniała się do znanego filmu, w którym owa para znajomych chcę zniszczyć znienawidzoną osobę.
- Dzięki, że się zgodziłaś - mruknąłem, przeszukując spodnie. 
Tylko nie to. Najwyraźniej zostawiłem telefon u Federico, już po mnie, brunet zdążył przeczytać całą skrzynkę odbiorczą. 
Kiwnęła twierdząco głową, wymuszając uśmiech: KOBIETY
- Obydwoje chcemy tego samego, więc nie ma w tym najmniejszego problemu - oznajmiła, ubierając satynowy sweterek.

Pogoda wyjątkowo zmieniła swoje nastawienie i zamiast pięknych, słonecznych chmur, na niebie pojawiła się ciemność, spośród której wyłaniały się kropelki deszczu. Była dla mnie wyjątkowo, uwaga, wyjątkowo miła i sympatyczna. Jestem pewien, że gdyby nie to czego pragniemy oboje, nadal przeklinała by pod nosem, jakim to dupkiem nie jestem, i nasłała na mnie swojego fagasa.
Powstrzymałem się od śmiechu, ponieważ byłem pewien, że mężczyzna, z którym jest musi być przydupasem. Umiała manipulować ludźmi, to jej jedyna zaleta. Wad było dość sporo, ale nie zwracałem na niej jakiejś "większej uwagi".
- Kiedy kolejne spotkanie?...
- Dam ci znać, dobrze? Muszę powoli doprowadzić to do jakiegoś ładu - zgodziłem się dość chętnie, machając na pożegnanie. 
Odwzajemniła gest. Tylko to potrafiła, tylko to.
- Może cię podwiozę? Muszę wstąpić do Ludmiły i Fede...
- Czytasz mi w myślach, też miałam to zrobić - palnęła, wychodząc z pomieszczenia.

Całą przebytą drogę zastanawiałem się, czy uda nam się dokonać niemożliwego. Przyznałem, że z jej pomocą dużo rzeczy wydawało się łatwiejszych. Liczyłem jednak, że wypłoszymy z ukochanego miasta pewną znaną mi żmiję. 







*
- Josh, dasz radę zlokalizować jej całe dotychczasowe osiągnięcia? - zapytałem, wchodząc do gabinetu przyjaciela.
Detektyw spojrzał podejrzliwie, nie rozumiejąc żadnych z wypowiedzianych słów. Castillo rozkazała, abym zdobył jak najwięcej informacji. Z racji tego, że chłopak był nierozpoznawalny mogliśmy mieć pewność, że panna Stele ślepo mu zaufa. 
- Kogo? - no tak, przecież on nic nie wie.
Palnąłem się z otwartej dłoni w czoło. Przyszedłem tutaj w celu wyjaśnień.
- Pisz - rozkazałem. - Szatynka o szarych oczach, nazywa się Holly Stele i ma dwadzieścia lat, a i tak dodatkowo uważaj, bo ta jadowita kobieta jest trochę..świrnięta.
- Jadowita?
- Kąsa swoim jadem, kolego - w sali zapanowała cisza.

Dokładnie zrozumiał swoje zadanie i uśmiechnięty odprowadził mnie do drzwi windy. 
Wychodząc z firmy, zauważyłem ciekawe ogłoszenie. Odwróciłem się napięcie, wpadając na kruche ciało, cholera, znowu?
- Przepraszam cię - szepnąłem, podając jej rękę.
Uśmiechnęła się sztucznie, odrzucając czarne, proste włosy na plecy. Nie wyglądała na samolubną lalunię, a wręcz przeciwnie sprawiała wrażenie wrażliwej włoszki. 
- Ty jesteś Leon? - skinąłem delikatnie głową. - Francesca, współlokatorka Violetty - przedstawiła się, ściskając moją dłoń. 
- To ty jesteś tą zwariowaną..? - przerwałem w połowie swoje zdanie, zatykając usta.
Czasami mówię za dużo, powinienem posłuchać znajomych i nie odzywać się, kiedy nie ma takiej potrzeby. 
- W ramach rekompensaty dasz zaprosić się na kawę i ciasto? Przy okazji dowiem się czegoś więcej...
- Jasne - ruszyliśmy przed siebie.
Co mi szkodzi? Może uda nam się nawiązać kontakt i okaże się zupełnie inna od Castillo?
Obserwowała moje ruchy, lekko skrępowany szedłem dalej. Mam dosyć tego, że każda dotąd spotkana kobieta pożera mnie wzrokiem i nie daję rady przestać. Może innym podobało się takie zachowanie, ale nie mi. Westchnąłem cicho, podziękowałem w duchu za taki dar, i wzruszyłem ramionami, nic innego mi nie pozostało. Trzeba było pogodzić się z taką rzeczywistością, byłem niczym przyciągający magnez. 







Od autorki:
No witam was, kochani <3
Mam nadzieję, że w miarę ogarniacie,
a rozdział nie wyszedł mi tak źle, 
choć pewnie wyszedł źle, ale oki, muszę to przeżyć.
Czyżby Fran i Leon? Pożyjemy, zobaczymy ;D
A Leon będzie miał niedługo inne zdanie o Castillo,
beznamiętnie się zakocha xD
A co do nexta, będzie szatańsko, zobaczycie jeszcze 8)

Buziaki dla was za komy i wgl ♥

Wika


Mówcie, jeśli wam się nie podoba ;c


poniedziałek, 4 stycznia 2016

04: Podwójna stawka


Rozdział dedykuję Olivie <3


~Pośród tysiąca mórz,
życie jest wielką niewiadomą  

(notka)






Niechętnie otworzyłem oczy, czując rażące promienie słońca. Dzisiejszy dzień wyglądał naprawdę pięknie, mimo delikatnych kropelek deszczu. Pogoda zmieniała swoje nastawienie, zniechęcając mnie do dalszych działań, ale obiecałem, że się nie poddam i za wszelką cenę dopnę swego. Całą noc myślałem nad dość skomplikowanym planem, dającym do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany kobietą.
Wiedziałem, że tylko jedna osoba będzie w stanie mi pomóc, a mianowicie brązowooka szatynka. Federico od początku do końca wytłumaczył mi, jaką przyjaźnią darzyły się obie dziewczyny. Po usłyszeniu niektórych miałem pewność, że znała jej każdy ruch. Pierwszym punktem było udobruchanie "zabawnej wariatki", która była nieugięta. Wydzwaniałem do niej kilka razy, ale ciągle włączała się jedynie poczta głosowa. No tak, nie byłem królem, który mógł mieć swoich podwładnych.
I choć zakłopotania plątały moje myśli, pomyślałem, że wszystko musi wyjść perfekcyjnie, aby Holly przejrzała na oczy. Zdawałem sobie sprawę, że konsekwencje będą surowe, ale chęć nadzwyczajnego spokoju była już dla mnie rutyną. Sam jeszcze nie wiedziałem jak będzie to wyglądać. Czy uda mi się zdziałać cuda? Czy aby na pewno Castillo pomoże mi w zemszczeniu się na upierdliwej egoistce? Byłem gotów zapłacić podwójną stawkę, aby tylko zniknęła z mojego życia. Spojrzałem na wibrujący telefon, dostrzegając znany mi numer. 
- Leonie, czy możesz łaskawie odbierać telefon? To ja - zaśmiałem się słysząc, jak bardzo durnowaty jest człowiek, z którym rozmawiałem.
- A ty możesz łaskawie dzwonić trochę później? Próbuję spać, no halo - westchnąłem cicho.
- Grabisz sobie, oj grabisz...
- Grabić to ja mogę najwyżej liście, a teraz rozmawiamy jak normalni ludzie, chłopie - mruknąłem, schodząc po schodach. 
Usiadłem na blacie, próbując opanować sztukę emocji. Niestety, przy nim nie dało się tego zrobić.
- Kiedy ty stałeś się taki pyskaty, co?
- Nie pogrążaj się Fede, błagam - po drugiej stronie słuchawki można było usłyszeć cichot blondynki. 
Najwyraźniej podsłuchiwała naszą rozmowę. Zapomniałem, że ten oto idiota nigdy nie wyłącza głośno-mówiącej słuchawki.
- Powiem Violi, żeby na ciebie uważała - krzyknął zabawnie. 
O nie, nie pozwolę na to, nie stracę tej szansy.
- Tylko spróbujesz, pacanie, to nie dożyjesz jutra...
- Och, już się boję - sarkazm ocierał się w jego głosie.
- Tak? To zobaczymy - wyszedłem z domu, po drodze zbierając swój telefon. 
Odpaliłem auto, ruszając przed siebie z wielką prędkością. Adrenalina dostała się do mojego umysłu zapominając, że w każdej chwili mogę dostać dość drogi mandat, nie przejmowałem się tym.
Mijałem tysiące zakochanych par, obściskujących się na pobliskich ławkach, czy parkingach. Chryste, oni nie mają wstydu? Rozumiem, że miłość bywa skomplikowana, ale nie do takiego stopnia, aby miziać się w miejscach publicznych.
Zahamowałem z piskiem opon, kiedy dostrzegłem jak zdyszany Henderson biegnie przed siebie, a jego ukochana wpatruję się, zwijając się z bólu. Sytuacja wyglądała kosmicznie, ponieważ Włoch obkrążął swój ogród już piąty raz.
- Kochanie, pomóż mi.
- Tobie już nic nie pomoże - oparłem się o maskę samochodu, czekając aż chłopak dojdzie do siebie.
- Nie lubię cię, jesteś głupi...
Nie czekając na pytanie, wparowałem do salonu. 


***

- A ta czarnowłosa?
- Ona mogłaby jedynie poradzić, nie mam pewności, ale może się uda - oznajmił.
Kiwnąłem głową rozumiejąc, że nie będzie łatwo. Jednak coś mi nie pasowało.
 Skoro miała swojego wybrańca i kochała go nad życie, to dlaczego flirtowała z najprzystojniejszymi facetami, takimi jak ja? Logika, której nie zrozumiałem. Nie dostrzegaj wad, bo później zostaną ci one wypowiedziane. 
Przecież one były takie idealne - w snach.
- Niezłe z niej ziółko, wiesz? Na naszym pierwszym spotkaniu zachowywała się przekonująco. - Tak myślę - dodałem.
Machnąłem jednoznacznie ręką dając mu do zrozumienia, że niezbyt interesuje mnie jej przeszłość.
- To lepiej nie myśl, Verdas.
Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Skoro jest taka niegrzeczna nie będzie to dla niej problem.
Wyświadczę jej przysługę, wręcz będzie mi za to wdzięczna.
I teraz nie żałowałem już, że zderzyliśmy się całkim przypadkiem. 







*
Zdenerwowany spoglądałem na swój złoty zegarek. Spóźniała się aż piętnaście minut ale pomyślałem, że pewnie ma problem z dobraniem idealnej kreacji. Właśnie dlatego nie rozumiałem zachowań kobiet. Każda z nich spędzała conajmniej kilka długich godzin, aby wyglądać normalnie i zwykle jak zawsze.
 I po co to było? Nikt zazwyczaj nie zwracał uwagi na ubiór, najwyżej wyzywający ubiór. Może pobliski klub nie był najlepszym rozwiązaniem, ale natychmiast chciałem się z nią spotkać. W końcu zależy to od tego, czy odzyskam niecodzienny spokój i będę mógł pokochać kogoś innego, a nie zmuszać się do miłości.
- Nie będę cię przepraszać za spóźnienie, bo nie zasługujesz - przekręciłem oczami.
Zjawiła się pani, która odmieni mój los.
- Może trochę kultury?
- Zaraz mogę po prostu stąd wyjść i będziesz miał spokój - burknęła, przeszukując złotą torebeczkę.
- Jesteś w ciąży, czy masz zły humor? - spytałem grzecznie.
I wtedy poczułem dość mocne uderzenie w policzek. Okej, przegiąłem. Verdas ogarnij się, bo inaczej znowu będziesz musiał ją przeprosić. Nie miałem w zwyczaju robić czegoś, czego żałowałem. Przecież tylko spytałem, nic w tym dziwnego i strasznego.
- Zamknij się w końcu, i mów o co chodzi - błagała litościwie, składając ręce w kształcie zmawiania modlitwy.
Zrobiłem to o co poprosiła. Powolutku, aczkolwiek stanowczo zacząłem tłumaczyć jej to, dlaczego mieliśmy się spotkać. Od czasu do czasu popijała swojego drinka. Zastanawiałem się, dlaczego zawsze muszę palnąć coś głupiego? Nie jeden raz widziałem ją podczas popijania i alkocholu, i nagle wypalam z pomysłem, że oczekuję dziecka. Zmęczenie rozpalało mnie od środka.
- Ja...







Od autorki; 
Okey, ten rozdział to jest wgl jakaś beznadzieja xD
Nie wyszedł aż tak "świetnie", jak chciałam.
Ale mam nadzieję, że piątką wam to nadrobię, skarby! ♥
I wiecie co? Choć ciągle biorę tabletki przeciwbólowe,
musiałam wstać z wygodnego łóżeczka i dodać next.
30 000 WYŚWIETLEŃ <3
Kochani, tak bardzo wam dziękuje!
Dziękuję, że wytrzymujecie ze mną pomimo mojej głupoty,
czytacie moje rozdziały i wspieracie za każdym razem!
Chyba właśnie spełniłam swoje marzenie.
Niczego więcej mi teraz nie potrzeba <3
Zapowiada się ciekawie między tą dwójką ;)
To trochę szatańskie będzie, haha ;p

Wikson xoxo



piątek, 1 stycznia 2016

03: Mocny Charakter


Dla Natashy <3



~What doesn't kill you,
will make you stronger.






Czas spędzony z przyjaciółmi to wszystko czego było mi trzeba. Nie spodziewałem się, że zwykła gra w kręgle może być tak fascynująca. Federico i Ludmiła bardzo dobrze wiedzą jak poprawić mi humor, tym razem trafili idealnie. Śmieje się cicho, kiedy dostrzegam ich czułe słówka i pocałunki. Trwałe związki nigdy nie było dla mnie czymś "wspaniałym", faktycznie jednak z każdym dniem zdaję sobie sprawy, że podczas tylu zawodów i rozczarowań, prawdziwa miłość istnieje. Mam jeszcze czas.

- Leon, będziesz zły - zdesperowany chłopak drapię się po karku, zastanawiając się nad rozpatrzeniem sprawy.
Zdaję sobie sprawę, że czasami nie będę potrafił zrozumieć jego dziwnych uwag czy odpowiedzi. Naprawdę chciałbym, ale nie potrafię.
- Ludmiła, pomóż mi. On tutaj zaraz zemdleję - krzyczę sarkastycznie, kiedy widzę jak przerażona blondynka podbiega do swojego chłopaka.
Ten dzień naprawdę jest udany. Mimo dość skomplikowanej sytuacji z dziewczyną z pewnością mogłem stwierdzić, że zacząłem się uśmiechać. W końcu nie zawsze przeżywa się bójkę w miejscu publicznym, między odmiennymi płciami.
- Jesteś głupi, Leon - kiwam twierdząco głową.
Skoro mówimy o głupocie, nie będę wypominał mu chwil, w których to on zachowywał się jak idiota próbując zdobyć swoją ukochaną. Pierwszym cudem świata było to, że zgodziła się i zakochała się w nim, gdybym był nią, nie potrafiłbym.
- Feduś, nie gniewaj się - w tym momencie zdaję sobie sprawę, że cała sala ludzi wpatruję się we mnie z wielkim podziwem. Verdas, ty idioto. Pewnie pomyśleli, że jesteś gejem.
- Możemy stąd iść? - zupełnie zawstydzony, wychodzę z pomieszczenia.
Para żegna się ze mną machając mi, dzięki czemu mogę dostrzec ich cichot.
Po chwili przypominam sobie, że włoch nie powiedział mi czegoś ważnego. Wzdycham, siadając na miękkiej sofie. Kawiarenka nie jest zbyt duża, ale nie zbyt mała. Wszystkie dominujące kolory idealnie podkreślają jej nastrój, a ja przypominam sobie, ile godzin potrafiłem spędzić tutaj z Lily. Lubiliśmy rozmawiać na różne tematy, pijąc przy tym jej ulubiony napój - latte.
Uśmiechnięta od ucha do ucha kelnerka, ubrana w skąpy i wyzywający strój podchodzi do mnie z wdziękiem. O matko, tylko nie ona.
- Witaj, Leonie - przekręcam oczami.
Chyba straciłem chęci na jakikolwiek obiad. Brązowowłosa nie da mi spokoju, dopóki nie umówię się z nią na wieczorną kolację. Jej wygląd przyprawia mnie o mdłości, dlatego jak najszybciej biegnę w stronę pobliskiej toalety.
- Przede mną nie ma ucieczki...
- Ojej, chyba jednak jest - przepycham się wśród wąskiej ściany i zdenerwowany ruszam przed siebie. Nie wierzę, że podąża za mną krok w krok. Odwracam się napięcie spoglądając na jej tapetowatą twarz. Nie owijając w bawełnę, wygląda jak dziwka, po prostu.
- Nie masz na co liczyć, Stele - odpycham jej ciało od siebie i biegnę uciekając jak najdalej.
Do tej idiotki nic nie dociera, będę musiał coś z tym zrobić.








- Eric, ona..była ostatnio u mnie - z wielkim trudem opowiadam mężczyźnie o wydarzeniach.
Wyrodna matka, której szczerze nienawidzę właśnie wylądowała w psychiatryku. Zasłużyła, dobrze jej tak. Szkoda mi jedynie Watsona. Nie zasłużył na nią, bo jest dobrym człowiekiem.
- Leon, przepraszam cię, że ci nie wierzyłem - tłumaczy z wielkim przekonaniem.
Od zawsze wiedziałem, że różnił się od niej wszystkim. Żadną rzeczą nie była w stanie mu dorównać. Ojczym, który wydawał się być bezpośredni miał serca i uczucia, chciał ją zmienić, poukładać od nowa, za późno.
- To nie twoja wina, spokojnie.

Coraz bardziej uświadamiam sobie, że żyliśmy w potwornym kłamstwie. Ona nie okłamała tylko mnie ale i jego. Mówiła jak bardzo nas kocha, że nigdy nas nie opuści. A tymczasem robiła coś zupełnie innego. Raniła, rozrywała serca na miliony kawałków aby tylko zdobyć pieniądze. Tak bardzo jej nienawidzę, nienawidzę.
- Ty ją znasz, może dzięki tobie się zmieni? - zamieram.
Zdanie obija się echem w mojej głowie.
- Nie dam rady, Eric. Za bardzo mnie zraniła - czterdziestolatek kiwa porozumiewawczo i znika z pola mojego widzenia. Chowam twarz w dłonie myśląc co dalej. W ekspresowym tempie nakładam skórzaną kurtkę.

*

Od kilku minut niecierpliwie wyczekuję, aż ktoś łaskawie otworzy. Po raz kolejny dobijam się głośno krzycząc. Kiedy mam zamiar odejść, w drzwiach niespodziewanie pojawia się szatynka. Ubrana jedynie w przewiewną koszulkę zakłada ręce na piersi. Chyba przyszedłem nie w porę. 
- Ty? - tak, zdaję sobie sprawę, że jest zdziwiona moją obecnością.
Jeszcze niedawno nazwałem ją wariatką, a tymczasem stoję i wpatruję się w nią jak w zaczarowany owoc. Skąpy ubiór świadczy jedynie o tym, że przerwałem jej w czymś "ważnym". Nie znam nawet jej imienia. 
- Tak, ja - odpowiadam pewnie. 
Jej grobowa mina daję mi jednoznacznie do zrozumienia, że niezbyt cieszy się na mój widok. Cóż, mogłem się tego spodziewać. Nadal uważam, że zachowuję się psychicznie, potrzebuję jedynie kilku informacji. Tylko ona w tym momencie zdoła mi pomóc. Jeśli chce jakoś pozbyć się Holly muszę stać się miłym i tolerancyjnym. 
- Spokojnie, nie zamierzam na ciebie krzyczeć, możemy porozmawiać? - zdziwiona nie może uwierzyć w słowa, które zostały wypowiedziane przeze mnie. 
Stoi w bezruchu, jakby próbowała poukładać natłok myśli w głowie. To dzięki Fede dowiedziałem się, że właśnie ta psychopatka kolegowała się z tą drugą. Na początku uważałem, że są siebie warte, ale przecież nie znałem żadnej z nich aż tak dobrze.
Czekam na wyjaśnienia, podczas kiedy nie stoi już naprzeciwko mnie, a usłyszeć jedynie można przekręcanie klucza. Zaciskam ręce w pięści dołując się czy kiedykolwiek uda nam się porozmawiać. Rozumiem, nie musi mnie lubić, ale przecież to nic nie oznacza. Dziewczyna nie da sobą pomiatać, ma dość mocny charakter. Ale Leon Verdas tak łatwo się nie poddaję, to nie koniec. To dopiero początek.






Od autorki:
No siemanko, kochani <3
Dwa rozdziały w jednym tygodniu,
rekord Wiktorii xD
Tylko taki krótki, wybaczycie? ;/
Jak czujecie się w nowym roku?
Mam nadzieję, że ten będzie o wiele lepszy.
Jak widzicie akcja jakby powoli będzie się rozkręcać,
Holly daję popalić a Leon ma już dosyć.
I nadal nie wiecie kim jest Lily, haha xD
Violetta zatrzaskuję drzwi przed nosem,
przecież nie ma tak łatwo, nie?
Czekam na opinie i dziękuję za tyle komków <3

Wikson xx


                                                    
Theme by Violett