sobota, 9 stycznia 2016

05: Wariatka z Manhattanu


Dedykacja dla Naty ;*



~
Połączymy siły,
dokonamy czegoś niemożliwego







Razem z szatynką zmierzaliśmy w stronę mojego apartamentu. 
Niechętnie odwracała się, aby po chwili na jej ustach pojawił się śliczny uśmiech. Nie zadawałem więcej pytań, by w spokoju dotrwać do upragnionego planu. Determinacja obwładnęła krwinki mojego mózgu, dzięki czemu potwornie chciałem zacząć współpracować. 
Do końca nie wierzyłem, że dziewczyna, którą nazywałem "psychiczną" zgodziła się mi pomóc. Możliwości dla których to zrobiła, mogło być nieskończenie wiele, a tą pierwszą zdecydowanie było to, że sama nienawidziła Holly. Zniszczyła ich przyjaźń, rozdzieliła od rodziny i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że zakochała się we mnie wariatka z Manhattanu. Wybuchnąłem śmiechem, zainteresowując tym swoją towarzyszkę. 
- Wiesz, chyba pojąłem to, że osoba, której oboje nie trawimy jest walnięta - oznajmiłem, odkluczając drzwi.

Lekko zszokowana rozglądała się po wnętrzu. Mieszkałem w dość bogatej dzielnicy, więc dom wyglądał bardzo podobnie. Kremowe ściany, spośród których wyłaniały się zdjęcia wszystkich najlepszych wspomnień. Wspaniały pokój z kinem domowym, ogromna kuchnia, salon, i moje upragnione królestwo. Sypialnia do tej pory była zamieszkiwana tylko przeze mnie. Od czasu do czasu pojawiały się tam inne kobietki. Skutki imprezowania były szokujące.
- Naprawdę? Nie wiem czy pytałam, ale ile się znacie?...
- Miesiąc? Pracowałem  na pobliskim uniwersytecie i tam się spotkaliśmy. Myślałem, że to fajna babka, myślałem - krzyknąłem, wyjmując whisky.
Po drodze zgarnąłem też dwa kieliszki i mnóstwo słodyczy. Musimy być rozluźnieni podczas pracy. Usiadłem obok niej po kolei wymieniając słabe punkty. Niespodziewałem się, że w ogóle nie zainteresuję się tym co mam jej o sobie do powiedzenia. Najwidoczniej wciąż była zła, a liczył się dla niej wyłącznie Collins. Bardzo podobnie miał na imię uczeń, który był ze mną w klasie podstawowej.
Jamie Collins. 
- Pamiętaj, że po skończeniu wszystkiego kontakt się urywa...
- Tak, wiem, mówiłaś mi to już dziesięć razy - krzyknąłem dość przekonująco.
Na czystej kartce papieru powoli zaczęła wypisywać wydarzenia. Niektóre rzeczy wyglądały drastycznie, ale przecież o to właśnie nam chodziło. Ja chciałem mieć święty spokój, a ona się zemścić.
Wredność i podłość, która nas łączyła niezwykle mi się podobała. Zgrywaliśmy się idealnie. Dokładnie wiedzieliśmy czego chcemy, co musimy robić dalej, bez żadnych nieporozumień i niepotrzebnych sprzeczek. Bałem się jedynie tego, czy przechytrzymy sprytnie dziewczynę z tapetą. Niespodziewanie przypomniały mi się chwile, kiedy nie mogłem normalnie prowadzić lekcji, dlatego, że ciągle niepotrzebnie dodawała swoje trzy grosze i uważała, że może zrobić każdą rzecz.
Denerwowało mnie to, zawsze.
Otrząsnąłem się z transu skupiając się na pomysłach Violetty. Sytuacja upodobniała się do znanego filmu, w którym owa para znajomych chcę zniszczyć znienawidzoną osobę.
- Dzięki, że się zgodziłaś - mruknąłem, przeszukując spodnie. 
Tylko nie to. Najwyraźniej zostawiłem telefon u Federico, już po mnie, brunet zdążył przeczytać całą skrzynkę odbiorczą. 
Kiwnęła twierdząco głową, wymuszając uśmiech: KOBIETY
- Obydwoje chcemy tego samego, więc nie ma w tym najmniejszego problemu - oznajmiła, ubierając satynowy sweterek.

Pogoda wyjątkowo zmieniła swoje nastawienie i zamiast pięknych, słonecznych chmur, na niebie pojawiła się ciemność, spośród której wyłaniały się kropelki deszczu. Była dla mnie wyjątkowo, uwaga, wyjątkowo miła i sympatyczna. Jestem pewien, że gdyby nie to czego pragniemy oboje, nadal przeklinała by pod nosem, jakim to dupkiem nie jestem, i nasłała na mnie swojego fagasa.
Powstrzymałem się od śmiechu, ponieważ byłem pewien, że mężczyzna, z którym jest musi być przydupasem. Umiała manipulować ludźmi, to jej jedyna zaleta. Wad było dość sporo, ale nie zwracałem na niej jakiejś "większej uwagi".
- Kiedy kolejne spotkanie?...
- Dam ci znać, dobrze? Muszę powoli doprowadzić to do jakiegoś ładu - zgodziłem się dość chętnie, machając na pożegnanie. 
Odwzajemniła gest. Tylko to potrafiła, tylko to.
- Może cię podwiozę? Muszę wstąpić do Ludmiły i Fede...
- Czytasz mi w myślach, też miałam to zrobić - palnęła, wychodząc z pomieszczenia.

Całą przebytą drogę zastanawiałem się, czy uda nam się dokonać niemożliwego. Przyznałem, że z jej pomocą dużo rzeczy wydawało się łatwiejszych. Liczyłem jednak, że wypłoszymy z ukochanego miasta pewną znaną mi żmiję. 







*
- Josh, dasz radę zlokalizować jej całe dotychczasowe osiągnięcia? - zapytałem, wchodząc do gabinetu przyjaciela.
Detektyw spojrzał podejrzliwie, nie rozumiejąc żadnych z wypowiedzianych słów. Castillo rozkazała, abym zdobył jak najwięcej informacji. Z racji tego, że chłopak był nierozpoznawalny mogliśmy mieć pewność, że panna Stele ślepo mu zaufa. 
- Kogo? - no tak, przecież on nic nie wie.
Palnąłem się z otwartej dłoni w czoło. Przyszedłem tutaj w celu wyjaśnień.
- Pisz - rozkazałem. - Szatynka o szarych oczach, nazywa się Holly Stele i ma dwadzieścia lat, a i tak dodatkowo uważaj, bo ta jadowita kobieta jest trochę..świrnięta.
- Jadowita?
- Kąsa swoim jadem, kolego - w sali zapanowała cisza.

Dokładnie zrozumiał swoje zadanie i uśmiechnięty odprowadził mnie do drzwi windy. 
Wychodząc z firmy, zauważyłem ciekawe ogłoszenie. Odwróciłem się napięcie, wpadając na kruche ciało, cholera, znowu?
- Przepraszam cię - szepnąłem, podając jej rękę.
Uśmiechnęła się sztucznie, odrzucając czarne, proste włosy na plecy. Nie wyglądała na samolubną lalunię, a wręcz przeciwnie sprawiała wrażenie wrażliwej włoszki. 
- Ty jesteś Leon? - skinąłem delikatnie głową. - Francesca, współlokatorka Violetty - przedstawiła się, ściskając moją dłoń. 
- To ty jesteś tą zwariowaną..? - przerwałem w połowie swoje zdanie, zatykając usta.
Czasami mówię za dużo, powinienem posłuchać znajomych i nie odzywać się, kiedy nie ma takiej potrzeby. 
- W ramach rekompensaty dasz zaprosić się na kawę i ciasto? Przy okazji dowiem się czegoś więcej...
- Jasne - ruszyliśmy przed siebie.
Co mi szkodzi? Może uda nam się nawiązać kontakt i okaże się zupełnie inna od Castillo?
Obserwowała moje ruchy, lekko skrępowany szedłem dalej. Mam dosyć tego, że każda dotąd spotkana kobieta pożera mnie wzrokiem i nie daję rady przestać. Może innym podobało się takie zachowanie, ale nie mi. Westchnąłem cicho, podziękowałem w duchu za taki dar, i wzruszyłem ramionami, nic innego mi nie pozostało. Trzeba było pogodzić się z taką rzeczywistością, byłem niczym przyciągający magnez. 







Od autorki:
No witam was, kochani <3
Mam nadzieję, że w miarę ogarniacie,
a rozdział nie wyszedł mi tak źle, 
choć pewnie wyszedł źle, ale oki, muszę to przeżyć.
Czyżby Fran i Leon? Pożyjemy, zobaczymy ;D
A Leon będzie miał niedługo inne zdanie o Castillo,
beznamiętnie się zakocha xD
A co do nexta, będzie szatańsko, zobaczycie jeszcze 8)

Buziaki dla was za komy i wgl ♥

Wika


Mówcie, jeśli wam się nie podoba ;c


poniedziałek, 4 stycznia 2016

04: Podwójna stawka


Rozdział dedykuję Olivie <3


~Pośród tysiąca mórz,
życie jest wielką niewiadomą  

(notka)






Niechętnie otworzyłem oczy, czując rażące promienie słońca. Dzisiejszy dzień wyglądał naprawdę pięknie, mimo delikatnych kropelek deszczu. Pogoda zmieniała swoje nastawienie, zniechęcając mnie do dalszych działań, ale obiecałem, że się nie poddam i za wszelką cenę dopnę swego. Całą noc myślałem nad dość skomplikowanym planem, dającym do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany kobietą.
Wiedziałem, że tylko jedna osoba będzie w stanie mi pomóc, a mianowicie brązowooka szatynka. Federico od początku do końca wytłumaczył mi, jaką przyjaźnią darzyły się obie dziewczyny. Po usłyszeniu niektórych miałem pewność, że znała jej każdy ruch. Pierwszym punktem było udobruchanie "zabawnej wariatki", która była nieugięta. Wydzwaniałem do niej kilka razy, ale ciągle włączała się jedynie poczta głosowa. No tak, nie byłem królem, który mógł mieć swoich podwładnych.
I choć zakłopotania plątały moje myśli, pomyślałem, że wszystko musi wyjść perfekcyjnie, aby Holly przejrzała na oczy. Zdawałem sobie sprawę, że konsekwencje będą surowe, ale chęć nadzwyczajnego spokoju była już dla mnie rutyną. Sam jeszcze nie wiedziałem jak będzie to wyglądać. Czy uda mi się zdziałać cuda? Czy aby na pewno Castillo pomoże mi w zemszczeniu się na upierdliwej egoistce? Byłem gotów zapłacić podwójną stawkę, aby tylko zniknęła z mojego życia. Spojrzałem na wibrujący telefon, dostrzegając znany mi numer. 
- Leonie, czy możesz łaskawie odbierać telefon? To ja - zaśmiałem się słysząc, jak bardzo durnowaty jest człowiek, z którym rozmawiałem.
- A ty możesz łaskawie dzwonić trochę później? Próbuję spać, no halo - westchnąłem cicho.
- Grabisz sobie, oj grabisz...
- Grabić to ja mogę najwyżej liście, a teraz rozmawiamy jak normalni ludzie, chłopie - mruknąłem, schodząc po schodach. 
Usiadłem na blacie, próbując opanować sztukę emocji. Niestety, przy nim nie dało się tego zrobić.
- Kiedy ty stałeś się taki pyskaty, co?
- Nie pogrążaj się Fede, błagam - po drugiej stronie słuchawki można było usłyszeć cichot blondynki. 
Najwyraźniej podsłuchiwała naszą rozmowę. Zapomniałem, że ten oto idiota nigdy nie wyłącza głośno-mówiącej słuchawki.
- Powiem Violi, żeby na ciebie uważała - krzyknął zabawnie. 
O nie, nie pozwolę na to, nie stracę tej szansy.
- Tylko spróbujesz, pacanie, to nie dożyjesz jutra...
- Och, już się boję - sarkazm ocierał się w jego głosie.
- Tak? To zobaczymy - wyszedłem z domu, po drodze zbierając swój telefon. 
Odpaliłem auto, ruszając przed siebie z wielką prędkością. Adrenalina dostała się do mojego umysłu zapominając, że w każdej chwili mogę dostać dość drogi mandat, nie przejmowałem się tym.
Mijałem tysiące zakochanych par, obściskujących się na pobliskich ławkach, czy parkingach. Chryste, oni nie mają wstydu? Rozumiem, że miłość bywa skomplikowana, ale nie do takiego stopnia, aby miziać się w miejscach publicznych.
Zahamowałem z piskiem opon, kiedy dostrzegłem jak zdyszany Henderson biegnie przed siebie, a jego ukochana wpatruję się, zwijając się z bólu. Sytuacja wyglądała kosmicznie, ponieważ Włoch obkrążął swój ogród już piąty raz.
- Kochanie, pomóż mi.
- Tobie już nic nie pomoże - oparłem się o maskę samochodu, czekając aż chłopak dojdzie do siebie.
- Nie lubię cię, jesteś głupi...
Nie czekając na pytanie, wparowałem do salonu. 


***

- A ta czarnowłosa?
- Ona mogłaby jedynie poradzić, nie mam pewności, ale może się uda - oznajmił.
Kiwnąłem głową rozumiejąc, że nie będzie łatwo. Jednak coś mi nie pasowało.
 Skoro miała swojego wybrańca i kochała go nad życie, to dlaczego flirtowała z najprzystojniejszymi facetami, takimi jak ja? Logika, której nie zrozumiałem. Nie dostrzegaj wad, bo później zostaną ci one wypowiedziane. 
Przecież one były takie idealne - w snach.
- Niezłe z niej ziółko, wiesz? Na naszym pierwszym spotkaniu zachowywała się przekonująco. - Tak myślę - dodałem.
Machnąłem jednoznacznie ręką dając mu do zrozumienia, że niezbyt interesuje mnie jej przeszłość.
- To lepiej nie myśl, Verdas.
Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Skoro jest taka niegrzeczna nie będzie to dla niej problem.
Wyświadczę jej przysługę, wręcz będzie mi za to wdzięczna.
I teraz nie żałowałem już, że zderzyliśmy się całkim przypadkiem. 







*
Zdenerwowany spoglądałem na swój złoty zegarek. Spóźniała się aż piętnaście minut ale pomyślałem, że pewnie ma problem z dobraniem idealnej kreacji. Właśnie dlatego nie rozumiałem zachowań kobiet. Każda z nich spędzała conajmniej kilka długich godzin, aby wyglądać normalnie i zwykle jak zawsze.
 I po co to było? Nikt zazwyczaj nie zwracał uwagi na ubiór, najwyżej wyzywający ubiór. Może pobliski klub nie był najlepszym rozwiązaniem, ale natychmiast chciałem się z nią spotkać. W końcu zależy to od tego, czy odzyskam niecodzienny spokój i będę mógł pokochać kogoś innego, a nie zmuszać się do miłości.
- Nie będę cię przepraszać za spóźnienie, bo nie zasługujesz - przekręciłem oczami.
Zjawiła się pani, która odmieni mój los.
- Może trochę kultury?
- Zaraz mogę po prostu stąd wyjść i będziesz miał spokój - burknęła, przeszukując złotą torebeczkę.
- Jesteś w ciąży, czy masz zły humor? - spytałem grzecznie.
I wtedy poczułem dość mocne uderzenie w policzek. Okej, przegiąłem. Verdas ogarnij się, bo inaczej znowu będziesz musiał ją przeprosić. Nie miałem w zwyczaju robić czegoś, czego żałowałem. Przecież tylko spytałem, nic w tym dziwnego i strasznego.
- Zamknij się w końcu, i mów o co chodzi - błagała litościwie, składając ręce w kształcie zmawiania modlitwy.
Zrobiłem to o co poprosiła. Powolutku, aczkolwiek stanowczo zacząłem tłumaczyć jej to, dlaczego mieliśmy się spotkać. Od czasu do czasu popijała swojego drinka. Zastanawiałem się, dlaczego zawsze muszę palnąć coś głupiego? Nie jeden raz widziałem ją podczas popijania i alkocholu, i nagle wypalam z pomysłem, że oczekuję dziecka. Zmęczenie rozpalało mnie od środka.
- Ja...







Od autorki; 
Okey, ten rozdział to jest wgl jakaś beznadzieja xD
Nie wyszedł aż tak "świetnie", jak chciałam.
Ale mam nadzieję, że piątką wam to nadrobię, skarby! ♥
I wiecie co? Choć ciągle biorę tabletki przeciwbólowe,
musiałam wstać z wygodnego łóżeczka i dodać next.
30 000 WYŚWIETLEŃ <3
Kochani, tak bardzo wam dziękuje!
Dziękuję, że wytrzymujecie ze mną pomimo mojej głupoty,
czytacie moje rozdziały i wspieracie za każdym razem!
Chyba właśnie spełniłam swoje marzenie.
Niczego więcej mi teraz nie potrzeba <3
Zapowiada się ciekawie między tą dwójką ;)
To trochę szatańskie będzie, haha ;p

Wikson xoxo



piątek, 1 stycznia 2016

03: Mocny Charakter


Dla Natashy <3



~What doesn't kill you,
will make you stronger.






Czas spędzony z przyjaciółmi to wszystko czego było mi trzeba. Nie spodziewałem się, że zwykła gra w kręgle może być tak fascynująca. Federico i Ludmiła bardzo dobrze wiedzą jak poprawić mi humor, tym razem trafili idealnie. Śmieje się cicho, kiedy dostrzegam ich czułe słówka i pocałunki. Trwałe związki nigdy nie było dla mnie czymś "wspaniałym", faktycznie jednak z każdym dniem zdaję sobie sprawy, że podczas tylu zawodów i rozczarowań, prawdziwa miłość istnieje. Mam jeszcze czas.

- Leon, będziesz zły - zdesperowany chłopak drapię się po karku, zastanawiając się nad rozpatrzeniem sprawy.
Zdaję sobie sprawę, że czasami nie będę potrafił zrozumieć jego dziwnych uwag czy odpowiedzi. Naprawdę chciałbym, ale nie potrafię.
- Ludmiła, pomóż mi. On tutaj zaraz zemdleję - krzyczę sarkastycznie, kiedy widzę jak przerażona blondynka podbiega do swojego chłopaka.
Ten dzień naprawdę jest udany. Mimo dość skomplikowanej sytuacji z dziewczyną z pewnością mogłem stwierdzić, że zacząłem się uśmiechać. W końcu nie zawsze przeżywa się bójkę w miejscu publicznym, między odmiennymi płciami.
- Jesteś głupi, Leon - kiwam twierdząco głową.
Skoro mówimy o głupocie, nie będę wypominał mu chwil, w których to on zachowywał się jak idiota próbując zdobyć swoją ukochaną. Pierwszym cudem świata było to, że zgodziła się i zakochała się w nim, gdybym był nią, nie potrafiłbym.
- Feduś, nie gniewaj się - w tym momencie zdaję sobie sprawę, że cała sala ludzi wpatruję się we mnie z wielkim podziwem. Verdas, ty idioto. Pewnie pomyśleli, że jesteś gejem.
- Możemy stąd iść? - zupełnie zawstydzony, wychodzę z pomieszczenia.
Para żegna się ze mną machając mi, dzięki czemu mogę dostrzec ich cichot.
Po chwili przypominam sobie, że włoch nie powiedział mi czegoś ważnego. Wzdycham, siadając na miękkiej sofie. Kawiarenka nie jest zbyt duża, ale nie zbyt mała. Wszystkie dominujące kolory idealnie podkreślają jej nastrój, a ja przypominam sobie, ile godzin potrafiłem spędzić tutaj z Lily. Lubiliśmy rozmawiać na różne tematy, pijąc przy tym jej ulubiony napój - latte.
Uśmiechnięta od ucha do ucha kelnerka, ubrana w skąpy i wyzywający strój podchodzi do mnie z wdziękiem. O matko, tylko nie ona.
- Witaj, Leonie - przekręcam oczami.
Chyba straciłem chęci na jakikolwiek obiad. Brązowowłosa nie da mi spokoju, dopóki nie umówię się z nią na wieczorną kolację. Jej wygląd przyprawia mnie o mdłości, dlatego jak najszybciej biegnę w stronę pobliskiej toalety.
- Przede mną nie ma ucieczki...
- Ojej, chyba jednak jest - przepycham się wśród wąskiej ściany i zdenerwowany ruszam przed siebie. Nie wierzę, że podąża za mną krok w krok. Odwracam się napięcie spoglądając na jej tapetowatą twarz. Nie owijając w bawełnę, wygląda jak dziwka, po prostu.
- Nie masz na co liczyć, Stele - odpycham jej ciało od siebie i biegnę uciekając jak najdalej.
Do tej idiotki nic nie dociera, będę musiał coś z tym zrobić.








- Eric, ona..była ostatnio u mnie - z wielkim trudem opowiadam mężczyźnie o wydarzeniach.
Wyrodna matka, której szczerze nienawidzę właśnie wylądowała w psychiatryku. Zasłużyła, dobrze jej tak. Szkoda mi jedynie Watsona. Nie zasłużył na nią, bo jest dobrym człowiekiem.
- Leon, przepraszam cię, że ci nie wierzyłem - tłumaczy z wielkim przekonaniem.
Od zawsze wiedziałem, że różnił się od niej wszystkim. Żadną rzeczą nie była w stanie mu dorównać. Ojczym, który wydawał się być bezpośredni miał serca i uczucia, chciał ją zmienić, poukładać od nowa, za późno.
- To nie twoja wina, spokojnie.

Coraz bardziej uświadamiam sobie, że żyliśmy w potwornym kłamstwie. Ona nie okłamała tylko mnie ale i jego. Mówiła jak bardzo nas kocha, że nigdy nas nie opuści. A tymczasem robiła coś zupełnie innego. Raniła, rozrywała serca na miliony kawałków aby tylko zdobyć pieniądze. Tak bardzo jej nienawidzę, nienawidzę.
- Ty ją znasz, może dzięki tobie się zmieni? - zamieram.
Zdanie obija się echem w mojej głowie.
- Nie dam rady, Eric. Za bardzo mnie zraniła - czterdziestolatek kiwa porozumiewawczo i znika z pola mojego widzenia. Chowam twarz w dłonie myśląc co dalej. W ekspresowym tempie nakładam skórzaną kurtkę.

*

Od kilku minut niecierpliwie wyczekuję, aż ktoś łaskawie otworzy. Po raz kolejny dobijam się głośno krzycząc. Kiedy mam zamiar odejść, w drzwiach niespodziewanie pojawia się szatynka. Ubrana jedynie w przewiewną koszulkę zakłada ręce na piersi. Chyba przyszedłem nie w porę. 
- Ty? - tak, zdaję sobie sprawę, że jest zdziwiona moją obecnością.
Jeszcze niedawno nazwałem ją wariatką, a tymczasem stoję i wpatruję się w nią jak w zaczarowany owoc. Skąpy ubiór świadczy jedynie o tym, że przerwałem jej w czymś "ważnym". Nie znam nawet jej imienia. 
- Tak, ja - odpowiadam pewnie. 
Jej grobowa mina daję mi jednoznacznie do zrozumienia, że niezbyt cieszy się na mój widok. Cóż, mogłem się tego spodziewać. Nadal uważam, że zachowuję się psychicznie, potrzebuję jedynie kilku informacji. Tylko ona w tym momencie zdoła mi pomóc. Jeśli chce jakoś pozbyć się Holly muszę stać się miłym i tolerancyjnym. 
- Spokojnie, nie zamierzam na ciebie krzyczeć, możemy porozmawiać? - zdziwiona nie może uwierzyć w słowa, które zostały wypowiedziane przeze mnie. 
Stoi w bezruchu, jakby próbowała poukładać natłok myśli w głowie. To dzięki Fede dowiedziałem się, że właśnie ta psychopatka kolegowała się z tą drugą. Na początku uważałem, że są siebie warte, ale przecież nie znałem żadnej z nich aż tak dobrze.
Czekam na wyjaśnienia, podczas kiedy nie stoi już naprzeciwko mnie, a usłyszeć jedynie można przekręcanie klucza. Zaciskam ręce w pięści dołując się czy kiedykolwiek uda nam się porozmawiać. Rozumiem, nie musi mnie lubić, ale przecież to nic nie oznacza. Dziewczyna nie da sobą pomiatać, ma dość mocny charakter. Ale Leon Verdas tak łatwo się nie poddaję, to nie koniec. To dopiero początek.






Od autorki:
No siemanko, kochani <3
Dwa rozdziały w jednym tygodniu,
rekord Wiktorii xD
Tylko taki krótki, wybaczycie? ;/
Jak czujecie się w nowym roku?
Mam nadzieję, że ten będzie o wiele lepszy.
Jak widzicie akcja jakby powoli będzie się rozkręcać,
Holly daję popalić a Leon ma już dosyć.
I nadal nie wiecie kim jest Lily, haha xD
Violetta zatrzaskuję drzwi przed nosem,
przecież nie ma tak łatwo, nie?
Czekam na opinie i dziękuję za tyle komków <3

Wikson xx


                                                    

poniedziałek, 28 grudnia 2015

02: Psycho-wariatka

                                     
   

                                                    Z dedykacją dla Hana


                                                                       ~Nie mogę 
zapomnieć,
                                                                  Nie mogę żyć bez wspomnień





Podążałem za szatynem, próbując wymyśleć jakąś dobrą wymówkę. Nie chciałem spotykać się z poranną wariatką. Uważałem, że dziewczyna zachowywała się dość psychicznie. Z jednej strony rozumiałem to, że nie mogła oderwać ode mnie wzroku, ale jej tęczówki były dla mnie wielką zagadką.  Z każdym krokiem zbliżałem się do tego miejsca czując, że jeśli się nie wycofam, zrobię coś mega głupiego. Spojrzałem wymownie na minę przyjaciela mając nadzieję, że skręcimy w ślepą uliczkę i nigdy nie dotrzemy pod wskazany adres. Niestety, zawiodłem się. Niebo pociemniało, a pojedyncze kropelki zaczęły spadać na moją chudą twarz. Okryłem się satynową bluzą prosząc Boga o inne zakończenie tego ponurego dnia. 
- Fede, ile jeszcze? - zapytałem znudzony całą sytuacją.
Naprawdę żałowałem, że zgodziłem się na tą propozycję. Sam nie zdawałem sobie sprawy, w co się pakuję. Kolejna histeryczka, która chcę mieć mnie na wyłączność. O nie, nie pozwolę na to. 
- Możesz powiedzieć mi o co chodzi? Nie chcę się spotykać z psycho-wariatką - oburzyłem się odwracając napięcie. 
Ruszyłem przed siebie nie zwracając uwagi na włocha. Zmieszany nie słuchałem dalszych krzyków. Chciałem odpocząć, choć przez chwilę być sam, na bezludnej wyspie, śmiejąc się z tego co osiągnąłem. Pojedyncze pioruny pojawiały się gdzie niegdzie. Apartament mieścił się dość blisko, zatrząsnąłem drzwi zaciskając pięści.
- Leon, do cholery, uspokój się - warknął zdenerwowany Henderson.
- Nie rozumiesz tego, że nie mam ochoty na schadzki?...
- Trzeba było mówić od razu, chciała cię tylko przeprosić - machnąłem jednoznacznie ręką. 
Od zawsze byłem obojętny na takie rzeczy. Kiedy powiedziałem "nie", tak już musiało pozostać. Bolało mnie zachowanie Federico. Doskonale wiedział, że wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju odkąd zaginęła Lily.  W salonie rozległ się huk.  Obydwoje byliśmy bardzo zdenerwowani. To jego problem, jeśli nie chce mnie rozumieć, nie musi. Nie obchodzi mnie jakaś latynoska, piękna kobieta. 
- Może ja po prostu nie jestem gotowy, nie pomyślałeś? - zamilkł.
Mogłem być zadufanym w sobie dupkiem, ale nie należałem do osób, które lubiły ranić innych. Nikt nie zasługiwał na cierpienie, nikt nie powinien cierpieć. Miałem uczucia, ale chowały się ze mną za każdym razem, kiedy wracały wspomnienia. 
- Pójdę już - podał mi niebieski opakunek wychodząc z pomieszczenia.
Wzdychałem, że właśnie tak wyglądały nasze rozmowy. Coraz częściej kłóciliśmy się o błahostki, a później godziliśmy.  Kiedyś byliśmy nierozłączni.  Chodziliśmy razem wszędzie, na mecze, na zakupy, codziennie spotykaliśmy się aby zasiąść przed telewizorem, z kubkiem gorącej czekolady. 
Mój świat nie był idealny. Każde małe dziecko marzyło aby dostać wymarzony prezent.  Ja marzyłem jedynie o normalnej rodzinie. Rodzinie zdołającej zapewnić mi miłość i ciepło.
Z każdym dniem zdobywałem doświadczenia, uczyłem się czegoś nowego. Ludzie ciągle powtarzali, że czas leczy rany. Że minię trochę czasu i wszystko gdzieś ucieknie, odejdzie w zapomnienie. Potwór przeszłości zniknie zabierając starą część nas. Ze mną było zupełnie odwrotnie. Co z tego, że miałem obojga rodziców? Miałem ich, nie dostrzegając wokół szczęścia. 








    


                                                                                     *
Patrzałem bezemocjonalnie w daleką i szarą panoramę miasta. Obok mnie stała ona. Matka, która tak potwornie skrzywdziła własnego syna. Czułem do niej niechęć. Brzydziłem się, żądając zemsty. 
- Czego chcesz? - mój oschły ton nie zdawał się zmienić. 
Im bardziej była bliżej mnie, tym powstrzymywałem się aby wykrzyczeć jej w twarz jaką jest podłą suką. Urodziła mnie, urodziła, ale nigdy nie kochała. Kiedy próbowała dotknąć mojego ramienia zrzuciłem jej ręką z wielką siłą. Szare, nieuczuciowe oczy przenikające strasznym jadem, o jakim żadny człowiek nie jest w stanie marzyć. Żałowałem, że właśnie po niej miałem kolor włosów, sposób bycia. Mogłem jedynie dziękować Bogu, że pozwolił mi być zupełnie innym. Że nie odziedziczyłem po niej podłego charakteru, nie odziedziczyłem zero uczuć, żadnej litości i serca. 
- Chciałam porozmawiać, synku...
- Nawet nie waż się do mnie tak zwracać - wrzasnąłem w środku płonąc. 
Moje ciało za każdym razem wrzało niczym ogień. Serce karało za to, że wpuściłem ją do domu, kiedy przez osiemnaście lat wbijała w moje serce tysiące szpilek. Raniąc mnie i tłumacząc, że nic się nie zmieni. A jednak, myliła się, bardzo myliła. Leon dał sobie radę. Nie był tym samym fajtłapą, którym mogła pomiatać. Zamykając w pokoju, wstydząc się, że ktoś może ją wyśmiać. Bo przecież byłem jej synem, a Elizabeth nie mogła pozwolić sobie na pośmiewisko. Kariera była o wiele ważniejsza. Ja konałem z bólu, trzymając ledwo koniec z końcem, żyjąc w ciągłym strachu, ona puszczała się z każdym spotkanym facetem, by później mieć sumę pieniędzy. 
- Wyjdź, wyjdź, i nie wracaj - nastała głucha cisza.
Jej fałszywy płacz doprowadzał mnie do obłędu. Znikome ilości łez pojawiały się na jej policzkach, by wzbudzić we mnie litość. Kiedyś tak było, ale to co było kiedyś, już nie wróci. Nie wrócą nieprzespane noce, nie wrócą kolejne rozczarowania. 
- Dlaczego taki jesteś? - och, jaka ona biedna. 
- Jeszcze się pytasz? Nie pamiętasz już co się działo, hm? Tak szybko zdążyłaś zapomnieć? - zacisnęła szczękę. 
Mogła robić to wiele razy, mogła prosić o wybaczenie, a ja już zawsze wiedziałem, że zniknęła z mojego życia. Pewność była jeszcze większa niż cokolwiek innego. Nie istniała, mogła schować się w kąt, mogła stać się niepełnosprawną, ale to tylko dlatego, że na to zasłużyła. Bóg osądzi sprawiedliwie jej los, została sama. 
Zamglonym wzrokiem spoglądałem jak wychodzi. Wsiadała do luksusowego auta, nie pozwalając sobie na odrobinę uśmiechu. Chciałem płakać, płakać nad tym, że spotkał mnie w życiu taki los, los, którego nie mogłem zmienić. Słońce nie świeciło już swoim blaskiem, wyblakłe chmury nie dodawały już urokowi całym Włochom. Śmiałem się myśląc, że tutaj coś będzie inne. Musiałem się pogodzić ze świadomością, że nigdy nie będzie idealnie. 










                                                                             *

- Tylko nie ty - jęknąłem niezadowolony dostrzegając dziewczynę. 
Argentynka najwyraźniej nie zamierzała odpuścić i wciąż posyłała mi groźny wzrok. Nie przewidziałem tego, że możemy spotkać się w pobliskiej okolicy.
- Posłuchaj mnie, głąbie. Jeśli masz ochotę na żarty, możemy pożartować, ale wtedy pożałujesz swoich czynów - wzdrygnąłem się, słysząc jej chamskie odzywki. 
- Jesteś stuknięta - pożałowałem swoich czynów, kiedy poczułem nieprzyjemne pieczenie. Podniosłem ręce w geście obrony, ale ona sprawnie wykorzystała ten moment okładając moje ciało pięściami. Grupa ludzi okrążyła kosmicznie wyglądającą sytuację. Złapałem jej nadgarstki plącząc słowa na wiatr. Wtedy obydwoje wybuchnęliśmy nieopanowanym śmiechem, aby wzbudzić w innych zabawną grę. Złapałem jej dłoń, ciągnąc w oddalony zakątek.
- Posłuchaj mnie, wariatko...
- Zasłużyłeś sobie, ok? - i wtedy cała złość uszła ze mnie w jednej chwili , kiedy spojrzałem na jej skrzyżowane ręce. Wiedziałem, że nie warto zaczynać od nowa, dlatego stuknąłem się w czoło pokazując jej co powinna zrobić. Walnięta brązowowłosa, stuknięta Holly, kto jeszcze?
Nie myliłem się mówiąc, że jest nienormalna. Powinienem trzymać się od niej z daleka. 

                                           






Od autorki;      
No siema, ludziska xD    
 Oto przed wami ukazuję się rozdział drugi ^^
  Jak widzicie Verdas nie pała sympatią do Violetty.
Spokojnie, to się zmieni, kiedyś!
Rozdział z perspektywy Lajona,
który swoją drogą pisało mi się nieźle xD
Kim jest Lily?
 Myślę, że dowiecie się w najbliższym czasie <3
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, naprawdę.
Mimo mojej wredoty i głupoty, wciąż ze mną jesteście! <3
Rozdziały postaram się dodawać raz w tygodniu ^^
Nie bijcie za mój brak talentu, proszę!
Zapraszam do zakładki "Bohaterowie"
Trochę się tam pozmieniało xD

Kocham! ♥

Wikson xD





czwartek, 24 grudnia 2015

Merry Christmas

                                                                                      





Hej, miśki <3
Przybywam i ja ze świątecznymi życzeniami.
Ten dzień jest dla mnie niezwykły, nie tylko z powodów świąt,
ale też minął rok od mojego pojawienia się na blogerze.
Nigdy nie będę żałowała tych pięknych chwil, odkryłam pasję,
jestem z wami! ♥
Życzę wam przede wszystkim spełnienia marzeń!
Więcej wspaniałych chwil ,wiary w siebie.
Mam nadzieję, że rok 2016 będzie lepszy ^^
Mile spędzonego czasu wśród rodziny!
Kocham was! ♥


Wika xoxo


sobota, 19 grudnia 2015

01: Nienormalna

  


                                           

        Rzeczą najpiękniejszą jest szczęście,
        i posiadanie ciebie tu ze mną.







Szatynka otrząsnęła się z transu spoglądając zdziwionym wzrokiem na mężczyznę. Nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa, próbując posklekotać myśli w głowie. Urocze dołeczki sprawiały, że na chwilę zapomniała o problemach, o Jamiem.
- Dlaczego pożerasz mnie wzrokiem? - parsknął śmiechem zakrywając usta dłonią.
Violetta przybrała zirytowany wyraz twarzy czując, że ma ochotę zapaść się pod ziemię. Wyglądała jak burak, tym samym wzbudzając rozbawiony wzrok chłopaka. Udała obojętną nie zwracając najmniejszej uwagi na niepotrzebne komentarze.
- Rozumiem, jestem przystojny, ale bez przesady - poprawił kołnierzyk granatowej koszuli, czekając na wyjaśnienia.
- Rozumiem, że cię to bawi, ale nie zachowuj się jak głąb - bąknęła cicho.
Obrażony uniósł dumnie głowę i ruszył przed siebie. Tym razem Castillo wybuchła śmiechem, ale opanowała się dostrzegając swoją przyjaciółkę. Zmartwiona podbiegła do niej przytulając do siebie.
- Fran, martwiłam się. Przepraszam cię za...
- Nie musisz mnie przepraszać, naprawdę. To nie twoja wina - posłała dziewczynie delikatny uśmiech. Wiedziałam, że kruche serce Włoszki bezlitośnie łka, przypominając jej o wydarzeniach sprzed dwóch miesięcy. Powieki zaczęły drgać od nieustającego płaczu. Violetta na widok roztrząśniętej przyjaciółki sama miała ochotę się rozpłakać. Ale nie mogła. Musiała być silna, zwłaszcza dla niej.
- Musisz dać radę, iść dalej - widok cierpiącej, bliskiej osoby zostaję bardzo długo w umyśle. Chcesz pomóc, wesprzeć, ale to przecież nie to samo. Bóg stworzył niebo, niebo jest piękne. A dlaczego zupełnie inaczej jest na ziemi? Tutaj każdy przeżywa coś okropnego. Jak to mówią "to co piękne, kiedyś się kończy"
- Kim był ten przystojniak, z którym rozmawiałaś?
- Sama nie wiem, był strasznie zarozumiały - burknęła zdenerwowana.
Spotykała na swojej drodze wielu facetów, ale ten był wyjątkowy. Przyciągał do siebie niczym magnez. Kiedy weszła do domu od razu skierowała się w stronę pokoju. Otworzyła laptopa, dzięki czemu wygodnie ułożyła się na miękkiej sofie. Przeszukiwała portale społecznościowe, przypominając sobie jego wygląd. Zrezygnowana opadła bezwładnie, rozmyślając co dalej.
- Fran, mam - zbiegła na dół, o mało nie potykając się o własne stopy. Zaczęła tłumaczyć ze spokoje, swój plan. Wszystko wydawało się dziwnie skomplikowane i zdesperowane.
- Zachowujesz się jak nienormalna - oburzyła się włoszka wymachując rękami.
Wzruszyła ramionami zastanawiając się, gdzie mogłaby znaleźć informacje na temat tej osoby. Do głowy wpadł jej pewien pomysł.
- A Fede? Przecież on zna praktycznie całe Buenos Aires - złapała po drodze czarną torebkę, nakładając trampki. - Będę za godzinkę - dodała machając na pożegnanie.
Szła przed siebie wyobrażając sobie ich rozmowę. Nie należała do najlepszych. Wciąż uważała, że zielonooki nie umiał się zachować w stosunku do kobiety. Był arogancki i dawał wrażenie kogoś, kto ma przed sobą nie ciekawą przyszłość. Ale przecież nie mogła go oceniać. Nic o nim nie wiedziała, nie wiedziała jaka jest jego historia, jak się nazywa. Zapukała delikatnie do drzwi poprawiając granatową koszulę. Była prawie pewna, że Caphone pomoże jej w rozwiązaniu tej ciekawej zagadki. Pomagał jej wiele razy, nie mógł jej odmówić.
- Vilu, co ty tu?...
- Musisz mi pomóc, a jeśli powiesz stanowcze nie, pożałujesz tego - pogroziła mu palcem, mrożąc wzrokiem. Wystraszony wyłączył głośną muzykę i pokiwał twierdząco głową.
- Spokojnie, przecież wiesz, że bym tego nie zrobił.
Dwójka zaczęła spokojnie tłumaczyć sobie nawzajem całą sprawę. Na początku chłopak był strasznie zdziwiony, ale po chwili zrozumiał o co chodzi.
- Podoba ci się? - poruszył zabawnie brwiami.
Efektem śmiechu pogorszył swoją sytuację. Z całej siły uderzyła go pięścią w brzuch. Powiedział ciche "to boli" i słuchał dalszej wypowiedzi.
- To znasz go, czy nie? - zapytała z ciekawości.
- Wieczorem dam ci znać. A teraz przepraszam, ale muszę się położyć - krzyknął, trzaskając drzwiami. Westchnęła jedynie cicho siadając na pobliskiej ławce.









                                                                                        *
Leon, jak każdego dnia udał się na uniwersytet. Miał dość uczenia niewychowanych bachorów, którzy w ogóle nie rozumiali jego poleceń. Lekcje były dla niego koszmarem ale obiecał sobie, że popracuję w szkole przez parę dni, aby nie zawieść rodziców. Wzdrygnął się lekko, spoglądając na uśmiechnięta Holly. Mnóstwo makijażu na twarzy, wielki dekolt. To właśnie z jej powodu chciał jak najszybciej stąd odejść. Nie mógł więcej znieść jej zachowania. Ciągłe odzywki z jej strony, zachęcające słówka, na myśl o tym miał ochotę zwymiotować.
- Dzień dobry, panie Verdas.
- Dowidzenia, panno Stele - stanęła w miejscu nie mogąc uwierzyć. Zadowolony usiadł za biurkiem przeglądając papiery. Mina dziewczyny zrzędła. Świadomość tego, że nareszcie uda mu się w spokoju pracować była dla niego czymś nowym. Uwielbiał dzieci, ale nie takie. Był pewny, że rodzice nie nauczyli ich kultury. Do klasy niespodziewanie wszedł dyrektor.
- Proszę za mną, musimy porozmawiać - niechętnie wsłuchiwał się w słowa szefa.
Powstrzymywał się od szczeknięcia chamskich słów czy piśnięcia, jakim jest gburem.
- Jest pan zwolniony - oznajmił cierpko.
- Co?
Usiadł na parapecie nie mogąc uwierzyć.
- Uczniowie skarżą się...
- Co mnie kurwa obchodzą uczniowie. Nic nie zrobiłem, nie ma pan prawa - krzyknął zdenerwowany zaciskając pięści.
 Żyła na jego szyi zaczęła niebezpiecznie pulsować. Dotąd był zdolny zrozumieć każdą rzecz, ale nie to. Wytrzymywał, mimo, że sam miał ochotę pobić doszczętnie każdego dzieciaka. Nienawidził tej pracy, ale starał się tego nie okazywać.
- Zaraz wezwę ochronę - w sali rozległ się dość głośny śmiech.
 Pokazał mu środkowego palca wychodząc z okropnego miejsca. Jednak był z siebie dumny. Pokazał staruszkowi, że to nie koniec.


W duchu dziękował Bogu, że mógł uwolnić się od tego przekleństwa. Jego zdanie nie zamierzało być zmienione. Uważał, że wszyscy byli sobie równi. Popełnił wiele błędów w życiu, ale ten był najgorszym. Przecież na świecie jest tak wiele wykształceń. To co było już minęło.
- Leon? No nie wierzę - dwudziestoczterolatek zmarszczył brwi, nie mając pojęcia o co chodzi.
Znał Federico bardzo dobrze, ale nigdy nie potrafił zrozumieć jego dziwnego zachowania. Ciągłe zadziwiające pytania, zagadki, jednak musiał przyznać, że umiał rozweselić każdy, najgorszy dzień.
- Nigdy cię nie zrozumiem - chłopakowi było to obojętne.
Dzięki temu kim był zdobył wielu przyjaciół, poznał wspaniałe osoby i stał się zupełnie inny.
Natomiast on uważał zupełnie inaczej.
- Ktoś chcę cię poznać, najprawdopodobniej dziś ją widziałeś - oznajmił tajemniczo prowadząc go długą, kwiecistą aleją.
Słońce przepięknie świeciło i dodawało uroku każdemu miejscu. Wszędzie roiło się od różnorakich rodzajów kwiatów. Zaciekawiony podążał za nim.






                                                                        Od autorki:
                                  Nic lepszego nie napiszę, przepraszam.
                                                            Za bardzo się jaram <3
                                                 Kto ma urodzinki? Mój miś, Jorge! ♥
                                                        Nadal jest dzieciaczkiem, hah <3
                                               Zapraszam do zakładek, mając nadzieję, że to
                                                    opowiadanie przypadnie wam do gustu.
                                                          Jak podoba wam się wygląd bloga?
                                                                 Czekam na opinię, miśki  ^^
                                                               
       
                                                                            Wika xD









                           

wtorek, 8 grudnia 2015

00: Początek

                             
   
                                                             Przeczytajcie notkę.             

                                                        
                                                                           Płyną statki uczuć,
                                                                                                      po morzach niepewności. ~

                                                      





Włochy. 
Aksamitny zapach lata, najpiękniejszego miasta. Tłumy ludzi przepychających się wśród tłoku wieżowców. Zapach, który unosi się wokoło. Razem z Jamiem przemierzamy aleję parku. Obok nas dumnie kroczy moja najlepsza przyjaciółka. Wiatr rozwiewa kasztanowe włosy zachęcając do wspólnego tańca. Chłopak od czasu do czasu całuje kąciki ust lekko się uśmiechając. Zniesmaczona brunetka odchrząkuje głośno.
- Gołąbeczki, możecie przestać? To się robi męczące - jęczy z obrzydzeniem. Szybko muska mój policzek i zadowolony uśmiecha się figlarnie.
- Fran, nie bądź zazdrosna  - śmieje się cicho. 
Prycha i ze łzami w oczach odchodzi w zupełnie innym kierunku. Posyłam mężczyźnie groźne spojrzenia. Nie miałam pojęcia, że jest takim głąbem. 
- Dobrze wiesz, że przeżyła traumę, Jamie. Dolewasz oliwy do ognia - syczę zdenerwowana jego zachowaniem. 
Zdążył poznać całą jej historię. Od początku aż do końca. Do tej chwili o tym co działo się w jej życiu wiemy jedynie ja i on. To zbyt bolesna sprawa. 
- Ale kochanie...
- Nie. Przemyśl swoje zachowanie, wtedy porozmawiamy - oznajmiam stanowczo i oddalam się od brązowookiego.  
Zawiedziony macha ręką na pożegnanie, dzięki czemu mogę dostrzec jego smutny wyraz twarzy. 
Wszystko co czuła włoszka w tamtej chwili wciąż siedzi w mojej głowie. Skrzywdził tą niewinną istotkę, rozrywając jej serce na drobne kawałeczki. A ona go kochała, bardzo kochała. 
Diego okazał się być perfidnym kłamcą. Widoczne chmury na niebie zastępuje złowroga mgła. Szarość nie pozwala mi spojrzeć na postać, która w pewnym momencie zderza się z moim ciałem. Z hukiem upadam na kamienie.
- Nic ci nie jest? - dostrzegam przepiękne szmaragdowe oczy i urocze dołeczki. 
Kurcze, co za przystojniak.










                                                                                             ///
                                                  Nie wiem co robić, żeby było więcej komentarzy.
                                                                          Głosujcie w ankiecie.   
                                                      Chcecie teraźniejsze, czy to opowiadanie?
                                                                  Czekam także na opinie niżej ^^





                                                                                      Wika <3
                                         
Theme by Violett