Z dedykacją dla Hana
~Nie mogę zapomnieć,
Nie mogę żyć bez wspomnień
Podążałem za szatynem, próbując wymyśleć jakąś dobrą wymówkę. Nie chciałem spotykać się z poranną wariatką. Uważałem, że dziewczyna zachowywała się dość psychicznie. Z jednej strony rozumiałem to, że nie mogła oderwać ode mnie wzroku, ale jej tęczówki były dla mnie wielką zagadką. Z każdym krokiem zbliżałem się do tego miejsca czując, że jeśli się nie wycofam, zrobię coś
- Fede, ile jeszcze? - zapytałem znudzony całą sytuacją.
Naprawdę żałowałem, że zgodziłem się na tą propozycję. Sam nie zdawałem sobie sprawy, w co się pakuję. Kolejna histeryczka, która chcę mieć mnie na wyłączność. O nie, nie pozwolę na to.
- Możesz powiedzieć mi o co chodzi? Nie chcę się spotykać z psycho-wariatką - oburzyłem się odwracając napięcie.
Ruszyłem przed siebie nie zwracając uwagi na włocha. Zmieszany nie słuchałem dalszych krzyków. Chciałem odpocząć, choć przez chwilę być sam, na bezludnej wyspie, śmiejąc się z tego co osiągnąłem. Pojedyncze pioruny pojawiały się gdzie niegdzie. Apartament mieścił się dość blisko, zatrząsnąłem drzwi zaciskając pięści.
- Leon, do cholery, uspokój się - warknął zdenerwowany Henderson.
- Nie rozumiesz tego, że nie mam ochoty na schadzki?...
- Trzeba było mówić od razu, chciała cię tylko przeprosić - machnąłem jednoznacznie ręką.
Od zawsze byłem obojętny na takie rzeczy. Kiedy powiedziałem "nie", tak już musiało pozostać. Bolało mnie zachowanie Federico. Doskonale wiedział, że wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju odkąd zaginęła Lily. W salonie rozległ się huk. Obydwoje byliśmy bardzo zdenerwowani. To jego problem, jeśli nie chce mnie rozumieć, nie musi. Nie obchodzi mnie jakaś latynoska,
- Może ja po prostu nie jestem gotowy, nie pomyślałeś? - zamilkł.
Mogłem być zadufanym w sobie dupkiem, ale nie należałem do osób, które lubiły ranić innych. Nikt nie zasługiwał na cierpienie, nikt nie powinien cierpieć. Miałem uczucia, ale chowały się ze mną za każdym razem, kiedy wracały wspomnienia.
- Pójdę już - podał mi niebieski opakunek wychodząc z pomieszczenia.
Wzdychałem, że właśnie tak wyglądały nasze rozmowy. Coraz częściej kłóciliśmy się o błahostki, a później godziliśmy. Kiedyś byliśmy nierozłączni. Chodziliśmy razem wszędzie, na mecze, na zakupy, codziennie spotykaliśmy się aby zasiąść przed telewizorem, z kubkiem gorącej czekolady.
Mój świat nie był idealny. Każde małe dziecko marzyło aby dostać wymarzony prezent. Ja marzyłem jedynie o normalnej rodzinie. Rodzinie zdołającej zapewnić mi miłość i ciepło.
Z każdym dniem zdobywałem doświadczenia, uczyłem się czegoś nowego. Ludzie ciągle powtarzali, że czas leczy rany. Że minię trochę czasu i wszystko gdzieś ucieknie, odejdzie w zapomnienie. Potwór przeszłości zniknie zabierając starą część nas. Ze mną było zupełnie odwrotnie. Co z tego, że miałem obojga rodziców? Miałem ich, nie dostrzegając wokół szczęścia.
*
Patrzałem bezemocjonalnie w daleką i szarą panoramę miasta. Obok mnie stała ona. Matka, która tak potwornie skrzywdziła własnego syna. Czułem do niej niechęć. Brzydziłem się, żądając zemsty.
- Czego chcesz? - mój oschły ton nie zdawał się zmienić.
Im bardziej była bliżej mnie, tym powstrzymywałem się aby wykrzyczeć jej w twarz jaką jest podłą suką. Urodziła mnie, urodziła, ale nigdy nie kochała. Kiedy próbowała dotknąć mojego ramienia zrzuciłem jej ręką z wielką siłą. Szare, nieuczuciowe oczy przenikające strasznym jadem, o jakim żadny człowiek nie jest w stanie marzyć. Żałowałem, że właśnie po niej miałem kolor włosów, sposób bycia. Mogłem jedynie dziękować Bogu, że pozwolił mi być zupełnie innym. Że nie odziedziczyłem po niej podłego charakteru, nie odziedziczyłem zero uczuć, żadnej litości i serca.
- Chciałam porozmawiać, synku...
- Nawet nie waż się do mnie tak zwracać - wrzasnąłem w środku płonąc.
Moje ciało za każdym razem wrzało niczym ogień. Serce karało za to, że wpuściłem ją do domu, kiedy przez osiemnaście lat wbijała w moje serce tysiące szpilek. Raniąc mnie i tłumacząc, że nic się nie zmieni. A jednak, myliła się, bardzo myliła. Leon dał sobie radę. Nie był tym samym fajtłapą, którym mogła pomiatać. Zamykając w pokoju, wstydząc się, że ktoś może ją wyśmiać. Bo przecież byłem jej synem, a Elizabeth nie mogła pozwolić sobie na pośmiewisko. Kariera była o wiele ważniejsza. Ja konałem z bólu, trzymając ledwo koniec z końcem, żyjąc w ciągłym strachu, ona puszczała się z każdym spotkanym facetem, by później mieć sumę pieniędzy.
- Wyjdź, wyjdź, i nie wracaj - nastała głucha cisza.
Jej fałszywy płacz doprowadzał mnie do obłędu. Znikome ilości łez pojawiały się na jej policzkach, by wzbudzić we mnie litość. Kiedyś tak było, ale to co było kiedyś, już nie wróci. Nie wrócą nieprzespane noce, nie wrócą kolejne rozczarowania.
- Dlaczego taki jesteś? - och, jaka ona biedna.
- Jeszcze się pytasz? Nie pamiętasz już co się działo, hm? Tak szybko zdążyłaś zapomnieć? - zacisnęła szczękę.
Mogła robić to wiele razy, mogła prosić o wybaczenie, a ja już zawsze wiedziałem, że zniknęła z mojego życia. Pewność była jeszcze większa niż cokolwiek innego. Nie istniała, mogła schować się w kąt, mogła stać się niepełnosprawną, ale to tylko dlatego, że na to zasłużyła. Bóg osądzi sprawiedliwie jej los
Zamglonym wzrokiem spoglądałem jak wychodzi. Wsiadała do luksusowego auta, nie pozwalając sobie na odrobinę uśmiechu. Chciałem płakać, płakać nad tym, że spotkał mnie w życiu taki los, los, którego nie mogłem zmienić. Słońce nie świeciło już swoim blaskiem, wyblakłe chmury nie dodawały już urokowi całym Włochom. Śmiałem się myśląc, że tutaj coś będzie inne. Musiałem się pogodzić ze świadomością, że nigdy nie będzie idealnie.
*
- Tylko nie ty - jęknąłem niezadowolony dostrzegając dziewczynę.
Argentynka najwyraźniej nie zamierzała odpuścić i wciąż posyłała mi groźny wzrok. Nie przewidziałem tego, że możemy spotkać się w pobliskiej okolicy.
- Posłuchaj mnie, głąbie. Jeśli masz ochotę na żarty, możemy pożartować, ale wtedy pożałujesz swoich czynów - wzdrygnąłem się, słysząc jej chamskie odzywki.
- Jesteś stuknięta - pożałowałem swoich czynów, kiedy poczułem nieprzyjemne pieczenie. Podniosłem ręce w geście obrony, ale ona sprawnie wykorzystała ten moment okładając moje ciało pięściami. Grupa ludzi okrążyła kosmicznie wyglądającą sytuację. Złapałem jej nadgarstki plącząc słowa na wiatr. Wtedy obydwoje wybuchnęliśmy nieopanowanym śmiechem, aby wzbudzić w innych zabawną grę. Złapałem jej dłoń, ciągnąc w oddalony zakątek.
- Posłuchaj mnie, wariatko...
- Zasłużyłeś sobie, ok? - i wtedy cała złość uszła ze mnie w jednej chwili , kiedy spojrzałem na jej skrzyżowane ręce. Wiedziałem, że nie warto zaczynać od nowa, dlatego stuknąłem się w czoło pokazując jej co powinna zrobić. Walnięta brązowowłosa, stuknięta Holly, kto jeszcze?
Nie myliłem się mówiąc, że jest nienormalna. Powinienem trzymać się od niej z daleka.
Od autorki;
No siema, ludziska xD
Oto przed wami ukazuję się rozdział drugi ^^
Jak widzicie Verdas nie pała sympatią do Violetty.
Spokojnie, to się zmieni, kiedyś!
Rozdział z perspektywy Lajona,
który swoją drogą pisało mi się nieźle xD
Kim jest Lily?
Myślę, że dowiecie się w najbliższym czasie <3
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, naprawdę.
Mimo mojej wredoty i głupoty, wciąż ze mną jesteście! <3
Rozdziały postaram się dodawać raz w tygodniu ^^
Nie bijcie za mój brak talentu, proszę!
Zapraszam do zakładki "Bohaterowie"
Trochę się tam pozmieniało xD
Kocham! ♥
Wikson xD